czwartek, 24 lipca 2014

Rozdzial 15

 Witajcie, o to kolejny rodział przed wami. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba.
Licze na jeszcze więcej Waszych komentarzy. Rozdział betowała May Jailer.
Pozdrawiam, i życzę miłego czytania.
Tora no Hana


     Weszli do Wielkiej Sali. Chłopcy usiedli na swoich miejscach, a Hermiona usiadła obok Draco. Po chwili przyszły pozostałe osoby.
      — Panno Granger, cieszę się że poczuła się pani lepiej i do nas przyszła — powiedział wesoło Dumbledore, któremu udzielił się świąteczny nastrój.
      — Kazali mi przyjść, nalegając żebym coś zjadła i grożąc, że inaczej zostanę anorektyczką — zaśmiała się w odpowiedzi.
Dziewczyna jeszcze przez chwilę rozmawiała z dyrektorem, gdy do sali z impetem wpadł Snape. Rozejrzał się po sali, a kiedy zobaczył wspólny stół, usiadł na jedynym wolnym miejscu. Pech chciał, że było ono tuż przy Hermionie.
     — Dobry wieczór, Severusie — przywitał się uprzejmie dyrektor.
     — Dla kogo dobry, dla tego dobry — burknął w odpowiedzi, niwecząc wszelkie nadzieje dyrektora na rozmowę.
     Każdy rozmawiał ze swoim sąsiadem o zwykłych niezobowiązujących tematach - o powrocie Moody'ego na stanowisko nauczyciela OPCM. W tym roku już nawet nauczyciele twierdzili, że na tym stanowisku ciąży klątwa, gdy pod koniec zeszłego roku zrezygnował Snape, a w tym, po niespełna semestrze, profesor Galatea Merrythought. Harry prowadził z Draco ożywioną rozmowę na temat zbliżających się rozgrywek Quidditcha. Wszyscy o czymś plotkowali.
      Zdziwiło ją to, że Snape tak długo już tutaj siedział, pomimo swojego grobowego nastroju. Kiedy dyrektor podziękował wszystkim za obecność, zaczęli się powoli rozchodzić.
      Szła do wieży prefektów w kompletnej ciszy, wlokąc się za chłopakami, którzy nadal znajdowali się w świecie Quidditcha, najwyraźniej zapominając o jej obecności. W jej myślach błąkały się wydarzenia z dzisiejszego popołudnia. Nie potrafiła wytłumaczyć swojego zachowania. Zaczęła powoli dochodzić do wniosku, że chodzi nie tylko o jego bezpieczeństwo, ale i jego samego. Wiedziała, że nie może myśleć o nim w ten sposób, było to jednak silniejsze od niej. Nie był jej obojętny, nie traktowała go też jako swego rodzaju anioła stróża, czy przyjaciela, jak Harry'ego, czy Draco, którzy byli dla niej jak bracia. Był ponad nimi wszystkimi. Nie mogła znieść faktu, że kiedyś mógłby cierpieć za nią, wolałaby sama poddać się torturom.
Weszła do pokoju wspólnego i od razu poszła do swojej sypialni. Po szybkim prysznicu przebrała się w piżamę i schowała się pod kołdrę. Chciało jej się płakać odkąd wyszła z jego komnat. Teraz, mając chwilę spokoju, pozwoliła by łzy spływały swobodnie. W tym momencie chciała jedynie się do niego przytulić.

                                                                              ***
      Siedział w czarnym fotelu, w zacienionym kącie swojego salonu, trzymając w dłoni szklankę z bursztynowym płynem, który tak uwielbiał. Teraz potrzebował go nawet częściej, jak nigdy wcześniej. Pomagał mu wyleczyć serce, przynajmniej w pewnym stopniu.
      Pił powoli, nigdzie mu się nie spieszyło. Są Święta, nie ma zajęć, więc jeśli nie będzie chciał stąd wychodzić, nikt go do tego nie zmusi. Nawet Czarny Pan nie miał zamiaru nikogo wzywać. Więc jeśli chciał - mógł pić do rana.
Kończył butelkę, kiedy usłyszał pukanie, nie, walenie do drzwi. Na chwiejnych nogach, ze szklanką w dłoni i myślami przepełnionymi Granger, podszedł do nich. Oparł się o framugę, dziwiąc się, czemu świat tak wiruje, i niezgrabnie otworzył drzwi. Zobaczył kobietę, która jako jedyna poza jego matką miała nad nim jakąkolwiek władzę i umiała przywołać go do porządku. Chcąc nie chcąc, wpuścił ją do środka.
      Chwiejąc się jeszcze bardziej, niż chwilę temu, wrócił do swojego fotela mało nie wylewając zawartości szklanki na podłogę. Wpatrując się bezmyślnie w ogień czekał, aż Minerwa się odezwie. Nie sprawiało mu większej różnicy, czy była razem z nim w pokoju, czy nie. Jedynym, na czym mu zależało w chwili obecnej, było zapicie smutnego, acz prawdziwego wspomnienia, podczas którego powiedział Hermionie o tym, co zrobił. Byłem, jestem i zawsze będę skończonym dupkiem, pomyślał.
Zachodził w głowę, jak mógł to powiedzieć. Mógł, koniec końców był jej nauczycielem. Nie powinien nawet o tym myśleć. Głównie bał się, że zostanie wyrzucona z Hogwartu, a cały świat czarodziejów dowie się z gazet, że jedna z najlepszych uczennic spotykała się ze swoim nauczycielem. Zdawał sobie jednak sprawę, że prędzej czy później będzie musiał jej to powiedzieć, ale jeszcze nie teraz. Choćby na chwilę musi zapomnieć o tym jak wielkim jest idiotą.
      — Severusie — łagodny głos Minerwy wyrwał go z ponurych myśli.
Mimo to zignorował ją, uparcie patrząc w trzaskające polana i pożerający je ogień. Nie patrząc w jej stronę, sięgnął po butelkę. Duszkiem wypił pozostałość palącego przełyk płynu. Odstawił ją pustą z powrotem na stół. Znów go zawołała, już bardziej niecierpliwie, będąc na granicy wytrzymałości. Oczywiście wiedział, że wystawia jej cierpliwość na próbę.
      — Severusie! — krzyknęła w końcu.
Poczuł jak bębenki w jego uszach boleśnie zadrgały. Niechętnie odwrócił się w jej stronę. Dostrzegł, że cienka granica cierpliwości już została przekroczona. Widział niepokój, wywołany jego stanem, w którym ledwo rozumiał, co do niego mówi. I jedynym, co go zdziwiło, była chęć pomocy. Nie, żeby nigdy mu nie pomagała. Zawsze mógł na nią liczyć, a ona wiedziała więcej, niż zapewne powinna.
      — Co się z tobą dzieje? — spytała zatroskana.
Wciąż milczał, prowadząc walkę sam ze sobą. Zastanawiał się, czy ma jej o wszystkim opowiedzieć.
                                                                       ***
      Stała w ogromnej sali, nie przypominała jej sobie. Nawet komnata z koszmarów była większa i okazalsza, ta jedynie wyglądała na zwykłą, przeciętną salę bankietową. Przystanęła pod ścianą, właściwie nie wiedząc, co tutaj robi. W pomieszczeniu grała muzyka, a zawsze obecne w snach postacie w złotych maskach tańczyły z partnerkami. Nagle zorientowała się, że nikt nie zwraca na nią większej uwagi. Muzyka raptownie ucichła, a tłum rozstąpił się na boki. Pomiędzy dwoma rzędami Śmierciożerców stał Voldemort. Wężowe oczy spoglądały na popleczników.
      — Niechętnie, acz koniecznie przerywam wam waszą wspaniałą zabawę — powiedział Voldemort niskim, przypominającym syk głosem. — Jednak to sprawa niecierpiąca zwłoki. Wśród nas jest ktoś niegodny noszenia Mrocznego Znaku.
Przez salę przeszedł złowróżbny pomruk, odbijający się echem od przestronnej sali
      Do sali weszła Bellatrix, a tuż za nią, jak zawsze z dumnie podniesioną głową, szedł Severus Snape. Hermiona zamarła.
       — Severus zasługuje na karę, moi drodzy. Nikt nie może nas zdradzić, każdy z was będzie miał szansę go ukarać wedle własnego życzenia. Jednakże zanim zaczniecie, Crucio! — krzyknął unosząc różdżkę.
       Z początku Snape nawet nie drgnął, jakby zaklęcie nie zrobiło na nim wrażenia - lata szpiegowania oraz wieczne niezadowolenie byłego pana dały jasno do zrozumienia, że stał się na to odporny. Dopiero, gdy przybierało na sile, poczuł, że jego ciało odmawia posłuszeństwa. Opadł bezwładnie na chłodną marmurową posadzkę. Voldemort nie ustępował, a klątwa wciąż stawała się potężniejsza. Zaczął rzucać się w spazmach, kiedy całkowicie stracił nad sobą kontrolę.
      Dziewczyna cieszyła się, że nikt jej nie widzi i nie słyszy. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że krzyczy na widok wyginającego się z bólu Severusa. Rozejrzała się po sali - wszyscy  śmiali się w najlepsze. Dla nich to była sama przyjemność, najlepsza zabawa. W momencie, gdy Voldemort zdjął własne zaklęcie, Snape nie dostał nawet sekundy wytchnienia, jedno zaklęcie za drugim niszczyło jego ciało.
      — Sectumsempra! — krzyknął przepełnionym nienawiścią głosem Lucjusz.
    Krew trysnęła, jak woda z fontanny.
      — Ruptis Ossa — warknęła Bella, ogniki szaleństwa błyszczały w jej oczach. Rzucała klątwę za klątwą, jakby była w transie.
      Hermiona nie mogła już tego znieść, nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. W duchu błagała, by się to skończyło. Jednak widząc zachowanie Bellatrix, wcale się na to nie zapowiadało.
Na rozkaz Voldemorta, kobieta niechętnie zaprzestała rzucania zaklęć.
      — Chcę, żebyście wszyscy zobaczyli, co się stanie z każdym zdrajcą. Avada Kedavra! — krzyknął, a dziewczyna razem z nim.
    Była wdzięczna, że nikt nie widzi, jak klęczy obok martwego Severusa.

                                                                         ***

       — Co się z tobą dzieje?! — wykrzyknęła Minerwa, a on o dziwo zareagował.
       — Nic — odparł jak gdyby nigdy nic.
      — Nic? — powtórzyła jak echo. — Gdyby faktycznie tak było, nie kończyłbyś kolejnej butelki Ognistej Whisky!
       — Nawet jeśli, to i tak ci nie powiem! — krzyknął, uderzając szklanką w stół.
      — Nie tym tonem! Chcę ci pomóc.
       — Same problemy z tymi twoimi Gryfonami! — warknął w końcu, mając na myśli wszystkie sytuacje w jakich znalazł się z Hermioną.
     — Nie obrażaj moich podopiecznych, Severusie — mówiła spokojnym, lecz stanowczym głosem, którego nie jeden uczeń, by się go przestraszył, jednak na Severusie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
     — Jestem poważny, ciągle pakują się w jakieś tarapaty, nie idzie się od nich uwolnić.
     — Raczej nie tędy droga. — Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie Severusa wtulonego w Hermionę.
        — I z czego się tak śmiejesz? — spytał podirytowany.
        — A, przypomniałam sobie coś, bardzo ciekawy widok, tak gwoli ścisłości.
        — Jaki? — zerknął ku niej, zaciekawiony.
        — Twój — odparła krótko.
       — Mój? — odpowiedział zdezorientowany.
      — Mniejsza z tym wspomnieniem. Czy właśnie z tego powodu pijesz tyle Ognistej?
        — Z jakiego? — warknął, gubiąc się w tej rozmowie.
      — Co jej takiego nagadałeś, że oboje wyglądaliście jak struci podczas kolacji? O Hermionę mi chodzi, nie udawaj głupiego — wiedziała, że będzie zły, ale nie mogła dłużej patrzeć, jak pochłania kolejną butelkę.
      — Skąd u licha... — nie zdążył dokończyć, gdy Minerwa wtrąciła:
      — Byłam tutaj dzisiaj rano, bo Potter i Malfoy, zmartwieni nieobecnością przyjaciółki, przyszli do mnie z prośbą, żebym sprawdziła u ciebie.
      — Oni też wiedzą?
      — Tak — odparła niechętnie. — Możesz być pewny, żaden z nich nic nie powie. Albus nic nie wie i nie będzie wiedział — zapewniła. — W takim razie, co jej powiedziałeś?
      — To sprawa pomiędzy nią, a mną, więc niezbyt chętnie ci to wyjaśnię. Zrobiłem to tylko dlatego, by Albus się nie dowiedział, bo wyrzuciłby ją bez chwili zastanowienia — przywołał eliksir niwelujący wpływ alkoholu na organizm i wziął duży łyk, wzdrygając się kiedy poczuł gorzki smak.
      — Co zrobiłeś? — dociekała.
      — Pocałowałem, a jak spytała, czy żałuję - potwierdziłem. Zadowolona? — warknął.
      — Myślę, że już o tym wiesz, ale chętnie to powtórzę. Jesteś idiotą.
    Nagle ogień w kominku zabłysnął zielenią, a chwilę potem wyszedł z niego Harry. Nauczycieli spojrzeli na niego zdziwieni.
      — Hermiona... — to wystarczyło, żeby zobaczyć jak postrach Hogwartu bez chwili zastanowienia wbiega w płomienie.

                                                                    ***

      Było blisko dwudziestej drugiej, a chłopcy nadal grali w szachy czarodziejów, rozmawiając przy tym o Quidditchu. Na chwilę zamilkli, główkując jak pokonać przeciwnika. Nagle dobiegł ich nieludzki wrzask. Popatrzyli po sobie przestraszeni, wiedząc do kogo należy. Wpadli do pokoju Hermiony, z hukiem uderzając drzwiami o ścianę.
Dziewczyna wiła się na łóżku, płacząc. Draco podszedł do niej, zatroskany. Chciał ją obudzić, ale wyrwała się z jego uścisku, uderzając go w czoło. Potarł obolałe miejsce, a na dłoni zobaczył krew. Odwrócił się do Harry'ego.
      — Idź po Snape'a, sami sobie nie poradzimy.
      Po tym, jak Harry poszedł wezwać nauczyciela, Draco starał się zatamować krew rękawem swetra. Nie na wiele się to zdało. Nie zauważył, kiedy Snape wyszedł z kominka. Obok niego przemknął jedynie cień. Cała trójka poszła za nim do pokoju dziewczyny, ale natychmiast zostali wyrzuceni przez mężczyznę. Minerwa dostrzegła bezsilny gniew na siebie samego za to, że ją zdenerwował.
     — Obudź się! — krzyknął, potrząsając nią delikatnie. — Do diabła, powiedziałem, żebyś się obudziła!
      Nie wiedział ile to trwało, dla niego było to prawie jak wieczność. Był wykończony. Ostatnią deską ratunku było to, co ona sama zrobiła. Przeszedł na drugą stronę łóżka, położył się obok niej i mocno przytulił do siebie.
      Rzucała się jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym się uspokoiła. Teraz mógł walczyć z własnymi myślami - podobała mu się, jako nauczyciel nie miał prawa tak o niej myśleć. Do jego zadań należała ochrona i robił wszystko, by tak było. Obiecał sobie w duchu, że nigdy nie zrobi niczego wbrew jej woli. Zaczęło go zastanawiać, co takiego jej się śniło. Będzie musiał się tego dowiedzieć, ale subtelnie. Przysunął się bliżej niej, obejmując. Nos łaskotały mu włosy pachnące lawendą, ale wcale mu to nie przeszkadzało.

                                                                    ***
      Siedzieli w pokoju wspólnym prefektów.
      — Chyba mu się udało — powiedział Draco, wpatrując się w ogień.
      — Mimo wszystko, sprawdzę — dodała po chwili milczenia nauczycielka.
Otworzyła drzwi do pokoju, uśmiechnęła się widząc Hermionę wtuloną w Severusa.
      — Nic nie mów — usłyszała. Jego głos był cichy, spokojny, tak niepodobny do codziennego wizerunku Snape'a. Najwyraźniej dziewczyna miała na niego zbawienny wpływ. Minerwa zamknęła drzwi i podeszła do kominka.
      — Idźcie już spać — zaleciła, znikając w zielonych płomieniach. — Dobranoc, chłopcy.
      — A Snape? — rzucił Harry. Spojrzeli po sobie zmieszani.
      — Będzie tu całą noc? — upewnił się.
      — Na to się zapowiada — odparł Draco. — Chodźmy spać, nic tu po nas. — Dobranoc.
      — Dobranoc, Harry.

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 14

 
I jest kolejny rozdziaŀ... Mam nadzieję, że wam się spodoba? Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie więcej komentarzy. Nawet krótki komentarz daje dużego kopniaka do działania. :-)  Bardzo chcę podziekować May Jailer. Dziękuje, jesteś kochana.   :-* Moi bohaterowie sami komplikuja sobie życie. Życzę miłego czytania. :-)
Pozdrawiam Tora no Hana

    Gdy wszyscy uczniowie pozostający na święta w szkole, wyszli z Wielkiej Sali po zjedzeniu śniadania, skierowali się do swoich dormitoriów. Zostało ich niewielu - większość rodzin wolała sprowadzić swoje dzieci do domów w obliczu zbliżającej się wojny.
     Z Gryffindoru zostali tylko Harry i Hermiona, ze Slytherinu jedynie Draco, z Ravenclawu dwóch uczniów piątego roku, a z Hufflepuffu jeden z szóstego. W olbrzymim zamku zapanowała nienaturalna cisza, wszyscy czuli się dziwnie przechodząc opustoszałymi korytarzami.
     Harry i Draco, siedząc w pokoju wspólnym prefektów i grzejąc się przed kominkiem, zawzięcie zastanawiali się, czy Hermiona cokolwiek im powie na temat swój i Snape'a. Prześcigali się w różnych teoriach aż do pory obiadowej.
Zeszli do Wielkiej Sali przybranej dziesiątkami choinek, które jak co roku zostały przyniesione tu przez Hagrida, przybranych w barwy domów.
     Przy pojedynczym, wspólnym na czas Świąt stole, siedzieli już wszyscy prócz pewnej dwójki, która była w lochach. Dumbledore usiadł u szczytu stołu, jak zwykle mając każdego na oku. Profesor McGonagall usiadła przy Harym, tak samo zrobili opiekunowie pozostałych domów. Po krótkiej rozmowie i kolejnych świątecznych życzeniach, zabrali się do jedzenie smakołyków.
     Na koniec, przy stole zostali jedynie Harry, Draco, McGonagall i Dumbledore. Chłopacy siedzieli spięci, mimo wszystko starając zachowywać się normalnie.
     — A gdzie się podziała panna Granger? — spytał po dłuższej chwili niewygodnego milczenia. Momentalnie błagalnie spojrzeli na nauczycielkę, prosząc o pomoc.
     — Źle się poczuła i wolała odpocząć w pokoju — odparł Draco najpewniej jak zdołał.
     — Hm, miejmy nadzieję, że do kolacji zasiądzie razem z nami — powiedział z uśmiechem dyrektor, przyglądając się jak opuszczają salę.
     — Ja już ich sprowadzę na tę kolację — zapewniła chłopców nauczycielka i skierowała    swoje kroki w przeciwną stronę.
     — Przez chwilę myślałem, że już po nas — westchnął Harry.
     — Ja też, widziałeś zaskoczoną minę McGonagall? — zapytał dumny ze swojego pomysłu Draco.
     — Pewnie wszyscy tak wyglądaliśmy — zaśmiał się w odpowiedzi.
     — Ciekawe, jak zamierza sprowadzić Hermionę i Snape’a na kolację - mruknął Harry.
     — Jak to jak? Złoży im wizytę! — zaśmiał się Draco
     — A jeśli nie przyjdą, to przeklnie ich przy pierwszej nadarzającej się okazji.
     — Partyjka szachów? — spytał Harry, wchodząc do pokoju wspólnego.
     — W sumie, czemu nie. I tak nie mamy nic do roboty — rozłożyli szachy czarodziejów na niskim stoliku przyniesionym spod ściany. — Białe, czy czarne?
     — Białe — odparł Harry.
     — Skąd ja wiedziałem...
     — Goniec na H6.
     Grali tak całe popołudnie, aż do chwili, kiedy gry nie przerwała im osoba wychodząca z kominka.
                                                         ***
     Gdy się obudził, poczuł przyjemny łaskoczący w nozdrza zapach. Nie otwierając oczu, zbliżył się do miejsca, z którego dobiegała woń. Lawenda, słodka i uspokajająca. Wtedy napotkał swego rodzaju przeszkodę, która obudziła go niemal natychmiast.
Obok niego wciąż spała w najlepsze Hermiona.
Nie pamiętał, co się działo, a tym bardziej - co zrobił. Spojrzał na zegarek, krzywiąc się lekko zobaczywszy późną porę. W pół do trzeciej. Leżał jeszcze przez chwilę. Pierwszy raz odkąd został szpiegiem, przespał noc tak spokojnie, bez koszmarów, bez niepokoju.
     Powoli wstał, starając się nie obudzić śpiącej obok dziewczyny. Przeszedł do łazienki, wziął szybki prysznic, przyglądając się swojemu ciału — blademu, pełnemu ledwo widocznych starych blizn i nowszych, zaróżowionych pozostałościach po nocy.
Jedynym, co go zastanawiało, była obecna sytuacja. Co do licha, ta dziewczyna robiła w jego łóżku? Ostatnim, co zapamiętał była jej twarz — nachylająca się nad nim przy szkolnej  bramie, wykrzywiona przerażeniem. Dobrze się spisała, po ranach zostały jedynie blizny. Ale czemu nie wezwała Albusa, czy Minerwy? Nie chciała robić sensacji, postąpiła tak jak postąpiła pierwszym razem, pomyślał.
     Wyszedł z łazienki, a jego wzrok odruchowo pobiegł ku śpiącej dziewczynie. Usiadł w fotelu, w którym Hermiona siedziała dzisiejszego poranka i przy ostatniej wizycie. Ciekawiło go, czy tak samo jak on przespała tę noc, a raczej dzień spokojnie.
Długie, puszyste brązowe włosy utworzyły wachlarz wokół jej twarzy na poduszce, głowa lekko
się na prawą stronę - była taka spokojna jak nigdy wcześniej w tym roku. Klatka piersiowa miarowo unosiła się przy oddychaniu.
Nagle mruknęła, przeciągle i chrapliwie jak kot. Przeciągnęła się, wciąż przebywając w krainie snów. Znieruchomiała, a po chwili przekręciła się na brzuch, przesuwając się na miejsce, gdzie jeszcze niedawno spał on. Najwyraźniej zaskoczona brakiem jakiegokolwiek oporu, obudziła się. Rozczochrana i zaspana, z nieobecnym wyrazem twarzy, rozejrzała się na boki, a kiedy zobaczyła go siedzącego w fotelu, zmarszczyła badawczo brwi, sprawdzając na odległość, jak się czuje.
     — Jak...  —  zaczęła. — Jak się czujesz? — spytała, a po chwili zorientowała się, co powiedziała. — Przepraszam, nie powinnam — wymamrotała speszona. Spuściła głowę, a jej twarz zasłoniła kurtyna włosów. Lekko się uśmiechnął — To... Ja już pójdę — powiedziała nagle i zerwała się z łóżka jak oparzona. — Chłopaki pewnie się zamartwiają — paplała, byle tylko czymś zająć umysł.
Złapała za klamkę, już miała wyjść, kiedy silna dłoń z powrotem je zatrzasnęła. Przełknęła ślinę i spojrzała w górę. Tak jak się spodziewała i obawiała jednocześnie, zobaczyła wpatrzone w siebie czarne oczy Severusa.
    — Wypuści mnie pan? — spytała niemal błagalnie.
     — Teraz już pan — powiedział z satysfakcją, obserwując zaczerwienione policzki i zakłopotane spojrzenie.
     — Przepraszam — odparła po chwili, już spokojniejsza.
     — Ile razy masz zamiar to jeszcze powtórzyć? — zapytał. Nie odpowiedziała. — Teraz już nie powiesz ani słowa? — dopytał. — Możesz się odezwać, nie mam zamiaru cię przekląć — zażartował, ale nie odniosło to zamierzonego skutku.
 
     Patrząc na niego, znów miała ochotę go przeprosić, chociaż sama nie wiedziała, za co. Gdy napomknął o przeklęciu, zrobiło jej się słabo bez powodu. Zależało jej na tym, żeby był bezpieczny. Nie mogła mu ot tak powiedzieć, że nie jest jej obojętny. Nadal trzymała dłoń klamce i jeszcze raz ku niemu zerknęła. Ku jej zaskoczeniu, cały czas wpatrywał się w nią pytającym wzrokiem, jednocześnie niepewny, jak ona to zareaguje.
     — Jak długo byłaś na błoniach? — spytał w końcu.
     — Całą noc — odparła cicho.
     — Dlaczego? — dopytał, patrząc jak w jej oczach pojawią się łzy. — Po co tam siedziałaś?
     — Bo musiałam... — zawahała się, urywając zdanie.
     — Co musiałaś?
     — Bo musiałam sprawdzić, czy wrócisz — szepnęła ledwie słyszalnie, wtulając się w jego czarne szaty. Nieważne, że znów zwróciła się do niego na ty. Liczyło się jedynie, że był tutaj, cały i zdrowy. Nie obchodziło jej to, że wiedział już o tym, że nie jest jej obojętny. Nie miała pojęcia, kiedy zaczął być jej bliski, postanowiła nie bronić się przed tym.

     Nie wiedział, co zrobić. Łzy powoli przesiąkały przez materiał szat; w geście otuchy przytulił ją do siebie mocniej, upewniając ją, że nadal tu jest i nie zniknie. Martwiła się. Bała. Chciała, żeby był bezpieczny. Wszystko dla niego.
Subtelnie odsuwając ją od siebie, delikatnie chwycił jej wilgotny od łez podbródek, zmuszając ją, żeby na niego spojrzała.
     — Dlaczego?
     — Chcę, żebyś był bezpieczny — mówiąc to patrzyła mu prosto w oczy.
Usłyszał to. Naprawdę tak myślała i naprawdę tego chciała.
Powoli, niepewnie schylił głowę i musnął jej usta, słone od łez.
     Hermiona, zaskoczona, wzięła głęboki wdech, puls przyśpieszył, krew szumiała w skroniach, a serce biło tak szybko, jakby chciało uciec, i tak głośno, że była niemal pewna, że on też je słyszy. Gdy poczuła, że się od niej oddala złapała go mocniej za szaty i stanęła na palcach, przysuwając się jak do niego jak najbliżej. Zbliżył się ponownie. Wpuściła go bez chwili wahania, a ich języki zaczęły subtelny taniec i walkę o dominację. Przygarnął ją bliżej siebie, jedną ręką trzymając ją w talii, drugą gładził włosy i kark. Pocałunki były słone od spływających łez.
Uginały się pod nią nogi, doprowadzał ją do szaleństwa każdym najlżejszym gestem. Oparła dłonie na jego karku, muskając włosy, przyjemnie miękkie w dotyku. Nie były tłuste, jak wszystkim się wydawało. Nie wiedziała, jak długo trwał ich pocałunek, ale miała nadzieję, że potrwa to wieczność.
     Chwilę później, delikatnie i jednocześnie stanowczo, odsunął ją od siebie. Żałując, że muszą przestać, patrzyli na siebie w milczeniu. 
     — Przepraszam — powiedział nagle Severus.
     — Słucham? — odparła zdziwiona dziewczyna.
     — Nie powinienem o tym myśleć, a co dopiero całować — wyjaśnił, a widząc jej pochmurne i pytające spojrzenie, dodał: - Jestem twoim nauczycielem, nie kolegą z ławki obok. Właśnie złamałem jedną z żelaznych zasad.
     — Żałujesz? — zapytała, marszcząc brwi. Jak miał powiedzieć jej coś, czego kompletnie nie chciał?
     — Tak — odpowiedział bezlitośnie.
     Widział, jak w jej oczach pojawiają się łzy. Po raz kolejny i tym razem z jego winy. Nie chciał tego mówić, ale tak było najlepiej. Dla nich obojga. Odsunął się od drzwi, jednocześnie pozwalając jej wyjść. Przyglądał się jak wchodzi do kominka.
     — Nie wierzę! — usłyszał zanim znikła. 
                                                       ***
     Hermiona wyszła z kominka i zobaczyła chłopaków, w najlepsze grających w szachy.
     — Cześć — powiedział Harry, unosząc wzrok znad planszy.
     — Co się stało? — spytał w tym samym momencie Draco.
     — Nic — zamruczała lekko zachrypniętym głosem.
     — Wrócił? — dopytał Harry przeczuwając, że jeśli sam nie zapyta, ona nic nie powie.
     — Wrócił! — wykrzyknęła, zaskakując tym pozostałą dwójkę. — Ten cholerny nietoperz ma się świetnie! A teraz chcę zostać sama! — mówiąc to skierowała się do swojego pokoju.
     — Hej, poczekaj! — zawołał Harry.
     — Czego?! - warknęła.
     — Musisz iść z nami na kolację — dodał Draco.
     — Nie chcę! — odparła, tupiąc przy tym nogą.
     — Co prawda nie powinniśmy ci tego mówić... — zaczął Draco.
     — Jak McGonagall się dowie, to już po nas — uzupełnił Harry.
     — O co wam chodzi, do diabła? — spytała, rozzłoszczona nie na żarty.
     — Martwiliśmy się tym, że nie wysłałaś do nas patronusa — zaczął niepewnie Harry, zerkając ku dziewczynie spod grzywki.
     — Przepraszam — wtrąciła już trochę łagodniej.
     — Spokojnie, martwiliśmy się i poszliśmy do McGonagall — powiedział szybko Draco, chcąc mieć to już za sobą.
     — Co zrobiliście? — spytała, biorąc głęboki wdech i siląc się na spokój.
     — I razem z nią poszliśmy zobaczyć, czy nie ma cię przypadkiem u Snape'a — odparł blondyn, lekko  się przy tym uśmiechając.
     — Co zrobiliście? — spytała ponownie, miażdżąc ich spojrzeniem.
     — Nie denerwuj się — wtrącił szybko Harry.
     — Mam się nie denerwować?
     — No więc... Byliśmy w jego komnatach — kontynuował Harry.
     — I, jako że nie było po tobie najmniejszego śladu, McGonagall zajrzała do jego sypialni - powiedział niepewnie Draco, patrząc wszędzie, byle nie na Hermionę. — Ale kiedy wróciliśmy, McGonagall kazała nam milczeć i nic nie rozpowiadać — dodał zauważając, że dziewczyna już chce coś wtrącić.
     — Stwierdziła, że to nie nasza sprawa, zdziwiła nas, jednak sądzimy tak samo — powiedział Harry, całkiem poważnym tonem. — Nie powinno nas tam być. Rozumiemy, więc nie musisz się na nas złościć.
     — Nie chcę iść na kolację i tyle — burknęła, zmieniając temat.
     — Musisz, bo przy obiedzie Dumbledore pytał, dlaczego cię nie ma, a my w trójkę tylko modliliśmy się, żeby nie poszedł do Snape'a.
     — No dobra — mruknęła, wciąż nieprzekonana.
     — A czemu płaczesz? — spytał po chwili Draco.
     — Nie chcę o tym mówić.
     — Przez Snape'a? — dociekał Harry.
     — Poniekąd — potwierdziła niechętnie.
     — Coś ci zrobił? — oburzył się blondyn.
     — Nie chcę o tym mówić, jest po prostu dupkiem. Idziemy na tę kolacje?

piątek, 11 lipca 2014

Rozdział 13


Rozdział miał pojawić się w niedzielę, ale stwierdziłam, że wstawię go już dziś. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Liczę na liczne komentarze od Was. Rozdział betowała  May Jailer. Dziękuję.
Pozdrawiam Tora no Hana.



Stała przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć, a tym bardziej - co zrobić. Obawiała się, że mimo swojego stanu i tak znajdzie choć trochę sił, by na nią nakrzyczeć. Dociekając, czemu o tej porze znajduje się na błoniach, w dodatku sama.
Podeszła trochę bliżej i, wahając się, klękła obok niego, nie mogąc powstrzymać łez. Zastanawiała się, czy płacze dlatego, że wciąż żyje, czy może jednak dlatego, że nie ma najmniejszego pojęcia, jak mu pomóc. Czarne szaty lśniły od krwi, którą nasiąkły, a śnieg barwił się na czerwono i topniał pod wpływem ciepłej posoki. Bała się dotknąć go w jakimkolwiek miejscu, żeby nie wyrządzić mu jeszcze większej krzywdy.
     — Granger! Co ty tu, u diabła, robisz?! — warknął zbolałym tonem Snape. Dziewczyna podskoczyła wystraszona.
     — Niech... — zaczęła, chcąc go uspokoić, ale z dezaprobatą zauważyła, że głos jej drży. Odchrząknęła. — Nic nie mów — powiedziała pewniej, uspokajającym głosem. Zamilkł, nie krzycząc nawet za zwracanie się do niego na ty.
     Poczuł, jak się unosi, zamknął oczy, próbując zniwelować targające nim spazmy bólu. Otworzył je dopiero wtedy, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi do swoich kwater. To był dobry pomysł, by udostępnić jej wejście — pomyślał
     Gdy ostrożnie ułożyła go na łóżku, usłyszał przyjemne trzeszczenie ognia w kominku, którego używał w zasadzie jedynie do przemieszczania się. Przez chwilę spoglądał na sufit, a potem otoczyła go gęsta i cicha ciemność.
     W międzyczasie dziewczyna uwijała się jak pszczoła w ulu. Przyszykowała miskę z letnią wodą i bawełnianą szmatkę do oczyszczenia ran. Prostym zaklęciem zdjęła z niego szaty, pozostawiając jedynie bieliznę. Wzięła głębszy wdech, zakasała rękawy i rzuciła zaklęcie tamujące krew. Przywołała wszystkie eliksiry, które mogły jej się przydać.
     Oss reconstruction — mruczała pod nosem, przesuwając różdżką wzdłuż ciała. Po żmudnym składaniu kości, ocierając pot z czoła, wzięła się za oczyszczanie na wpół zasklepionych ran. Następnie przemyła je wodą. Kiedy każda rana została opatrzona, ostrożnie uniosła jego głowę i podała mu eliksiry. Równie delikatnie ułożyła go na poduszkach.
     Jego twarz była spokojna i bledsza niż zwykle, spał bez żadnych koszmarów. Wyniosła wszystko z pokoju, wcześniej przykrywając go kołdrą.
Gdy wróciła na zegarku dochodziła siódma.
     Usiadła na fotelu tak jak ostatnim razem, podciągając pod siebie nogi. Oparta o zagłówek, obserwowała jak jego klatka piersiowa unosi się w miarowym rytmie. I w tej pozycji usnęła.
     Ze snu wyrwał ją ostry przerażający krzyk. Zaspana, zerwała się z fotela, gotowa stawić czoła wszystkiemu. W jednej chwili znalazła  się przy łóżku, na którym rzucał się Snape. Chwyciła go za rękę, by poczuł jej obecność. Gładziła go po zimnej skórze, przemawiała cicho, ale jedynie pogarszała i tak już złą sytuację. W nagłym napływie zdecydowania puściła dłoń, obeszła łóżko i weszła pod kołdrę z drugiej strony. Przytuliła się do niego, próbując nie sprawić mu bólu.
     — Jesteś bezpieczny — szeptała mu do ucha.
Przez krótką chwilę rzucał się jeszcze, powoli się uspokajając.
Nie wiedząc kiedy, Hermiona zasnęła.
***
     Wstali około siódmej. Wychodząc z pokoju, przeciągali się jeden przez drugiego. Nadal zaspani, rozejrzeli się po pustym pokoju, w milczeniu wymieniające znaczące spojrzenia. Usiedli na kanapie, uparcie wpatrując się w kominek, zupełnie jakby mógł on odpowiedzieć na ich pytania.
     — Jak myślisz, co z Hermioną? — spytał Harry, przerywając ciszę.
     — Nie przysłała żadnej informacji w nocy. Może nadal leczy Snape'a? — odpowiedział Draco, wzruszając ramionami.
     — Może by tak zagadać z dyrektorem o Snapie? — zaproponował Harry po kolejnej dawce milczenia.
     — Oszalałeś? Wiesz, jaka draka by się rozpętała, gdyby dyrektor dowiedział się, że Hermiona przesiedziała całą noc na błoniach, bo czekała na Snape'a?
     — W sumie racja, oboje zdrowo by oberwali — przyznał.
     — Przecież wie, że będziemy się martwić! — wybuchnął ni stąd ni zowąd Draco.
     — McGonagall? — rzucił, spoglądając na wzburzonego Ślizgona.
     — Nie mam pojęcia - odpowiedział zrezygnowany.
     — Musimy zaryzykować, bądź co bądź, ale nie odezwała się przez całą noc.
Pognali do pokojów przebrać się w szkolne szaty, a po chwili stanęli przed kominkiem.
     — Ty pierwszy — Harry ustąpił pierwszeństwa, parodiując ukłon.
     — To twoja opiekunka — zaoponował tamten ze złośliwym uśmiechem.
W duchu przyznał mu rację i jako pierwszy przeszedł przez zielony płomień. W mgnieniu oka wylądował w gabinecie McGonagall, a zaraz potem wpadł na niego Draco. Siedząca za biurkiem nauczycielka spojrzała na nich zdziwiona.
     — Panie Potter, panie Malfoy, a co wy tu robicie? — spytała, wstając.
     — Więc... tego... — zaczął Harry.
     — Wczoraj profesor Snape został wezwany... — powiedział powoli Ślizgon, siląc się na obojętny ton.
     — A skąd pan o tym wie? — zapytała nie mniej zdziwiona niż w chwili, gdy zobaczyła ich w swoim gabinecie kilka minut temu.
     — Wiem, bo wczoraj pisałem list, w którym odmawiałem przyjazdu na Święta i przystąpienia do śmierciożerców — szybko odpowiedział, jednym tchem. — I jestem pewny, że prócz mojego ojca, także profesor Snape został ukarany. Bo to w sumie on miał mnie do tego nakłonić — skończył kulawo.
     — I przyszliście powiedzieć mi, że Severus jest ranny?
     — No, nie... - wtrącił Harry. - Gdy Hermiona dowiedziała się, że może zostać ranny wybiegła z dormitorium, mówiąc że jak tylko wróci. wyśle nam patronusa - dokończył.
     — Chcecie powiedzieć, że panny Granger nie było w nocy w pokoju? — spytała, coraz bardziej wściekła. Skinęli na potwierdzenie.
     — Nie wiemy, jak wygląda sytuacja, może jest po prostu zbyt zajęta — powiedział cicho Draco.
     — Gdyby nadal przebywali na błoniach, już dawno zostaliby zauważeni. Uczniowie już dawno czekają tam przed powrotem do domu — odparła stanowczym głosem. Otworzyła okno na oścież wpuszczając do pokoju mroźne, czyste powietrze. — Nie powinniśmy tego robić, ale sprawdzimy komnaty Severusa. Hasło bynajmniej nie obejmuje kominka — powiedziała z chytrym uśmieszkiem.
     Weszła do niego jako pierwsza, a za nią chłopcy. Stanęli w gabinecie Mistrza Eliksirów, chłonąc ciekawym wzrokiem każdy szczegół. Harry zdziwił się, nie widząc na ścianach łańcuchów i tym podobnych przedmiotów, które z pewnością pasowały do nauczyciela.
Nauczycielka szybko przeszła przez pokój i zajrzała do sypialni Snape'a. Cała trójka była przygotowana na najgorsze, a jedynym, co zobaczyli Draco i Harry, był lekki uśmiech na twarzy McGonagall. Podeszli bliżej, chcąc sprawdzić, co tak uradowało nauczycielkę. Z niemałym zdziwieniem zobaczyli śpiącą Hermionę, w którą wtulony jak mały chłopiec, spał Snape.
Ostrożnie zamknęli drzwi i skierowali się do kominka. Po powrocie do gabinetu wicedyrektorki zapanowała cisza.
     — Wylecą ze szkoły szybciej, niż się zorientują — zauważył Harry.
     — Nikt się o tym nie dowie. Prawda? — spytała nauczycielka z błyskiem w oku. Obawiając się jej gniewu, jedynie skinęli głowami. — Nie było nas tam, nic nie widzieliśmy i nic nie wiemy. W razie pytań dyrektora powiedzcie, że dowiedzieliście się ode mnie, bo martwiliście się o niego z powodu listu Malfoya, czy to jasne?
     — Zamierza pani coś zrobić? — spytał Harry.
     — Zwariował — mruknął Draco.
     — Mówił pan coś? — spytała gniewnie.
     — Że rozumiemy i pójdziemy już na śniadanie — zająknął się w odpowiedzi.
Wyszli z gabinetu, a Draco natychmiast naskoczył na Harry'ego.
     — Czyś ty zdurniał do reszty?
     — Nie — odparł pewnie — Jest nauczycielem.
     — Ona zrobi wszystko, żeby mu pomóc, czy tego chcesz czy nie. A on ma tak samo. Nie da jej zrobić krzywdy, zachowuje się jak jakiś anioł stróż. Widziałeś, jak się rzucał do Weasleya? Oboje poświęcą wszystko, ale w dodatku są tak uparci, że nie powiedzą, co do siebie czują - wyjaśnił Draco.
     — To ty oszalałeś. Mam zaakceptować Snape'a? — spytał z niedowierzaniem chłopak.
     — Tak, dla niej — powiedział z uśmiechem na twarzy Draco.

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział 12



  Witajcie, kochani. Mam nadzieje, że cieszycie się z mojego powrotu. Wraz z powrotem jest kilka mało znaczących zmian w dalszych rozdziałach.  
 Proszę, o więcej komentarzy od Was, wytykajcie mi wszystkie błędy jakie zauważycie. 
Wiem, że pierwszy rozdział miał pojawić się dopiero pod koniec lipca, ale musiałam zająć czymś moje myśli. Okazało się to dobrym pomysłem. I oto dla Was pierwszy rozdział od bardzo dawna. Mam nadzieję, że spodoba się. 
Jak podoba się Wam szablon? :) 
Dobra koniec mojego ględzenia, zapraszam do czytania, bardzo proszę o dużo komentarzy, które dadzą mi większą motywację do pisania.
 Pozdrawiam, 
Tora no Hana

        — Możesz mi wyjaśnić dlaczego tak wybiegła? — spytał zdenerwowany Harry.
     — Bo wie, że nie wróci cały. Voldemort nie zadowoli się ukaraniem jedynie mojego ojca — wyjaśnił ślizgon patrząc się na zamknięte przez Hermionę drzwi.
     — A co jej do tego, czy wróci czy nie? — spytał zaskoczony.
     — Widzisz, ona i Snape nie przyznają sami przed sobą, że czują coś do siebie. Błędne koło. — Rozłożył bezradnie ręce.— Ale z kolei jak drugiemu grozi niebezpieczeństwo to biegną pierwsi na pomoc. Są gotowi oddać własne życie, by chronić drugie. Gdyby mogła wolałaby przejść przez te tortury za niego, by więcej nie cierpiał — powiedział patrząc się w kominek. Chciał poczuć tą magię, która owładnęła Hermioną i Snape'm.
     — Ale przecież on jest... — zaczął Harry, ale Draco mu przerwał.
     — Tak, jest nauczycielem, a ona jego uczennicą — odparł znużonym tonem jakby tłumaczył coś małemu dziecku — I dlatego żadne z nich nie piśnie ani słówka — dodał Draco — Jutro dzieciaki wracają na święta do domu, więc nie zobaczymy jej przez cały bity dzień. I idę w zakład o sto galeonów, że dzisiaj nie będzie miała koszmarów — zapewnił Ślizgon.
     — Tak, bo nie pójdzie spać — powiedział Harry.
     — Idiota! — krzyknął Draco — Będzie siedzieć koło niego przez caluśką noc, tak blisko że bliżej już się nie da. Tylko wtedy będzie pewna, że jest bezpieczny — dodał po chwili.
     — Zwariowałeś? — zdziwił się.
     — A skąd. Kiedyś jak spałem obok niej żeby nie miała koszmarów, to stwierdziła, że jeśli nadarzy się okazja to spróbuje przy nim zasnąć i sprawdzi, czy to działa. I idę o kolejne sto galeonów, że on tej nocy też nie będzie miał koszmarów — dodał z niezachwianą pewnością — Dobranoc bliznowaty.
     — Branoc, fretko. — Położył się w łóżku. Lepiej, żeby Dumbledore się nie dowiedział o Hermionie, jedyne co mogę zrobić to wspierać ją i  spróbować przekonać się do Snape'a; mimo  że będzie to trudne, ale Hermiona jest tego warta. Jeśli czuje się przy nim szczęśliwa nie będę jej zabraniał, jednak gdy będzie przez niego cierpieć, zabiję go,  pomyślał.
***
     Noc stawała się coraz chłodniejsza. Czuła w kościach, że będzie chora. Pomyślała, że przy pierwszej nadarzającej się okazji weźmie tyle eliksiru wzmacniającego, ile będzie mogła, by nie przedawkować. Niebo było bezchmurne, usiane miriadami gwiazd. Siedziała obserwując je, prawie modląc się o jego powrót. Bała się przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed innymi, że całkowicie poddała się wpływom tego szurniętego nietoperza. Nawet jeśli będzie zmuszona ukrywać swoje uczucia do niego, dalej będzie robić wszystko, by tylko czuł się bezpiecznie. Nie potrafiła sobie wyobrazić tego miejsca bez niego, jak sama dałaby sobie radę? Wiedząc, że Severus jest nie daleko  nie pozwoli jej skrzywdzić niezbyt przejmowała się powrotem Rona. Przy nim czuła się bezpiecznie.
     Co jakiś czas rozglądała się, czy nikogo nie ma  w pobliżu, nie byłoby jej na rękę gdyby ktoś ją zobaczył o tej porze poza zamkiem. Zaczęła płakać początkowo nie zdając sobie z tego sprawy. Zaczęła złościć się na Dumbledore'a, za to że pozwala tak mu się narażać. Ale i sam Severus chciał choć trochę wybielić się w oczach innych, zdobyć zaufanie członków Zakonu.
     Ławkę na której przesiadywała zaczęła pokrywać warstwa białego puchu. Nie myślała o tym, mimo że było jej zimno. Chciała jak najszybciej mu pomóc zamiast cały czas się o niego martwić.
     Noc mijała powoli. Kiedy spojrzała na zegarek było w pół do czwartej. Potarła zgrabiałymi dłońmi ramiona próbując przestać drżeć. Natychmiast zerwała się z ławki słysząc trzask towarzyszący aportacji, od razu skierowała się do głównej bramy.
Gdy dobiegła nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. Podeszła bliżej, chcąc sprawdzić czy nadal żyje.
 ***
     — Witaj, Sseverusie — przywitał się Voldemort
     — Mój Panie — mówiąc to schylił się najniżej jak tylko mógł.
     — Usiądźcie. — Wskazał im miejsce po swojej prawej stronie.
     Obaj, usiedli pośpiesznie nie chcąc go zdenerwować. Czekali w milczeniu aż się odezwie. Kątem oka zauważył zmartwioną twarz Lucjusza Malfoya.
     — Liczę, że wyjaśnicie mi dlaczego dzisiejszego popołudnia doszły mnie złe wieści. Czemuż to Draco nie chce się do mnie przyłączyć? — spytał zniecierpliwiony.
     — Mój Panie — zaczął Lucjusz — Nie mam najmniejszego pojęcie czemu mój syn tak postąpił. Od zawsze wpajałem mu twoje idee, starałem się żeby był taki jak pozostali członkowie rodziny. Zawiódł mnie i splamił ród Malfoy'ów, od dzisiaj nie mam syna. Jest zbyt słaby by ci służyć — skończył.
     — A ty Severusie rozmawiałeś z chłopcem? — zwrócił się z kolei do Snape'a, patrząc na niego czerwonymi oczyma, w których widniała wściekłość.
     — Rozmawiałem tak jak kazałeś — odpowiedział — Jednak też nie potrafię wytłumaczyć dlaczego sprzeciwił się twojej woli.
     — Srodze się na was zawiodłem. Nie potrafiliście poskromić nastolatka! — zawołał  — Oby więcej się to nie powtórzyło, a teraz wstańcie — rozkazał.
     Stanęli na środku sali, zdawali sobie sprawę, że nie czeka na nich nic miłego. Severus rozluźnił mięśnie jednocześnie blokując dostęp do umysłu. Czekał na ostatni, a zarazem pierwszy ruch Czarnego Pana.
     Chciał tylko przeżyć. Nie wiedział czemu w jego głowie usłyszał szept Hermiony: Nie zostawiaj mnie samej.
Skarcił się w myślach. Zdążył pomyśleć, że chciałby zobaczyć ją jeszcze raz.
     Crucio! — krzyknął Voldemort, a mężczyźni przez chwilę nawet nie drgnęli, jednak z każda chwilą przybierało na sile. Nie byli wstanie utrzymać się już na nogach opadli bezwładni jak szmaciane lalki na zimną podłogę, wili się pod wpływem zaklęcia, które paliło ich ciała od wewnątrz. Czuł jakby mijały godziny. Nagle ból odrobinę ustąpił. Zdążył złapać trochę powietrza, gdy znów usłyszał głos pana — Sektusempra — na ciałach mężczyzn pojawiły się liczne, cięte rany, z których gęsto sączyła się krew, która przesiąkła przez ich szaty — Ruptis ossa — usłyszał. Poczuł jak kości pękają w jego ciele, jedynie lewa ręka i kręgosłup jakimś cudem zostały nietknięte — Idźcie i nauczcie się posłuszeństwa.
     Z tymi słowami opuścił salę, a mężczyźni powoli zaczęli sunąć do wyjścia. Mimo bólu starał się jak najszybciej znaleźć się w zamku, za bramą posiadłości teleportował się z cichym trzaskiem. Upadł przed szkolną bramą, brocząc świeży śnieg krwią. Zanim całkowicie stracił przytomność usłyszał pośpieszne kroki. Poczuł dziwną ulgę, bo doskonale wiedział kto się zbliżał. Nie mógł uwierzyć, że stała obok niego.