czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 27

     Hej! :)
     Rozdział miałam zamiar wstawić dopiero w sobotę, ale nie wytrzymałam. Osobiście uważam ten rozdział za niewypał, ale to już pewnie wiecie. ;) Nie będę się powtarzać, zapraszam do czytania i komentowania. Jako że w sobotę mam urodziny, chciałabym przekonać się ile Was naprawdę jest. Chciałabym poznać zwłaszcza te osoby, które do tej pory się nie ujawniły. To byłby najwspanialszy prezent! :3

    Podczas gdy wszyscy uczniowie byli na lekcjach, pewien mężczyzna obchodził błonie jak co dzień, by sprawdzić, czy aby żaden uczeń nie opuścił zajęć. Obok niego dumnie kroczyła jego najwierniejsza przyjaciółka i towarzyszka.
    Gdy obszedł szklone błonie, sowiarnię i najbliższe tereny, swoje kroki skierował w stronę bramy. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł, że nogi same go tam prowadzą; zupełnie jakby ktoś oczekiwał tam na jego pomoc.
    Doszedł do bramy. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku, ale jednak coś było nie tak.
Nagle jego oczom ukazała się czarna płachta. Podszedł bliżej. Kotka poruszała się obok swojego właściciela, niczym jego cień.
Stanął przy samej bramie  i jego oczom ukazał się widok… nieprzytomnego? Martwego? Profesora Snape'a.
    Nie czekając ani chwili, poczłapał kulawo, ale szybko, w kierunku chatki Hagrida. Miał cichą nadzieję, że półolbrzym w niej był.
Zapukał do drzwi i po chwili na progu stanął Hagrid.
    — Tak, panie Filch? — zapytał grubym głosem.
    — Proszę... za... za... mną... szybko — wyjąkał woźny.
    — Dobrze, ale dokąd?
    — Pod... bramę.
    Szybkim krokiem, o ile można wyobrazić sobie woźnego Hogwartu, który idzie szybko, i lekko chwiejąc się na boki, Filch dotarł na miejsce wraz z Hagridem.
    Gajowy stanął jak wryty, a nogi prawie odmówiły mu posłuszeństwa. Zrobił kilka kroków w przód i spojrzał na zmasakrowane ciało Snape'a.
    Spojrzał pytająco na woźnego, ale ten nic nie powiedział. Najdelikatniej, jak tylko mógł, podniósł profesora i długimi krokami ruszył w stronę skrzydła szpitalnego. Wchodząc do zamku, spojrzał na woźnego, który dyszał ze zmęczenia, by tylko za nimi nadążyć.
    — Niech pan idzie szybko po psora Dumbledore’a.
    Filch, najszybciej jak tylko mógł, pomaszerował do gabinetu dyrektora. Wszedł do środka bez pukania. Dyrektor akurat gościł u siebie Minerwę.
    — Coś się stało, panie Filch? —  zapytał pośpiesznie dyrektor.
    — Tak. Szybko... do... skrzydła... — wyjąkał.
    — W jakiej sprawie ? — spytała Minerwa, mając na uwadze, że Hermiona dopiero dziś wróciła z powrotem na zajęcia.
    — Profesor Snape — wydukał, a profesorowie nagle poderwali się ze swoich miejsc, ruszając w stronę skrzydła szpitalnego.
    Gdy dotarli na miejsce, Poppy już pomagała Severusowi.
    — Poppy, co z nim? — zapytał pośpiesznie dyrektor, patrząc na ciało przyjaciela.
    — Nie wiem, czy przeżyje... — zawahała się pani Pomfrey. — Ma tak obszerne rany, że jest mi ciężko teraz cokolwiek powiedzieć. Bądźmy dobrej myśli, Albusie.
    Minerwa miała ogromną ochotę powiedzieć Hermionie, że Severus wrócił,  jednak uznała, że dopóki nie będą mieli pewności, że z tego wyjdzie, lepiej tego nie robić.
Była zła na siebie, widziała, jak z dnia na dzień ucieka z Hermiony życie, jednak nie mogła jej nic powiedzieć. Nie zniosłaby kolejnego pożegnania z Severusem.
Snape’a przeniesiono do oddzielnej sali skrzydła szpitalnego, by żaden z uczniów nie zauważył jego obecności.
Tak naprawdę, Minerwie kamień spadł z serca, gdy zobaczyła jego ciało. Mimo, że się nie poruszał, był słaby i wychudzony, pozostawała szansa, że wszystko dobrze się skończy. Widziała też, że iskierki  oczach Albusa odżyły i znowu świeciły promiennym, ciepłym blaskiem, zdradzając tym samym nadzieję, że wszystko już będzie dobrze. Nie będzie musiał narażać  Severusa na śmierć. Hermiona miała rację - ostatnio żaden był z niego przyjaciel. Nie pomógł mu, gdy ten tak tego potrzebował.
***

    Trzech mężczyzn w czarnych szatach szło korytarzem do lochów, w których zamknięty był Severus.
Mieli zaprowadzić  go przed oblicze swojego pana po raz kolejny i ostatni. Dzisiaj Voldemort miał zabić zdrajcę, który nie chciał wyjawić mu powodu swojego nieposłuszeństwa.
Oczy mężczyzn powiększyły się do rozmiaru galeonów, gdy zorientowali się, że zdrajcy nie ma w pomieszczeniu. Pośpiesznie wyszli z lochu, kierując się w stronę sali tronowej.
    Weszli do środka, a czerwone oczy Voldemorta skupiły się na nich. Czarny Pan domagał się wyjaśnień.  
    — Gdzie Snape?! — krzyknął Voldemort.
    — Zniknął — odpowiedział jeden ze sług.
    — Jak to zniknął?!
    — Nie ma go w lochu — odparł drugi.
    — Uciekł, panie — dodał cicho trzeci.
    Wściekły czarnoksiężnik zaczął rzucać zaklęcia torturujące na wszystkich trzech śmierciożerców. Jeden z nich, długowłosy blondyn, w przerwie po miedzy klątwami, dodał:
    — Nikt mu nie pomógł, nikt. Tylko my mieliśmy do niego dostęp.
    — Lucjuszu, zawiodłeś mnie.
    — Wiem, mój panie, wybacz, ale nie wiem, co się stało.
    Voldemort wznowił torturowanie swoich popleczników. Nie wiedzieli dokładnie, ile to wszystko trwało - dla nich była to wieczność.
    — Zejdźcie mi z oczu.
Mężczyźni wyszli na tyle szybko, na ile pozwalały im nadszarpnięte siły.

***

    Po zakończeniu lekcji Hermiona, nie chcąc z nikim przebywać, postanowiła dać sobie jeszcze trochę czasu. Usiadła na podłodze przed kominkiem i zaczęła odrabiać lekcje. Nigdy nie lubiła zostawiać niczego na później.
    W bibliotece Severusa miała wszystkie książki, jakich tylko potrzebowała. Zerknęła na regał, następnie wstała i rozejrzała się wokół.
    — Skoro chcesz, bym się tym zaopiekowała, dobrze. Pamiętaj jednak, że nigdy nie znikniesz z mojej pamięci. Muszę się pozbierać, zacząć żyć, ale jak mam żyć, gdy nie ma ciebie? — mówiła sama do siebie. Przypomniała sobie, co napisał jej w liście - że kiedy tylko o nim wspomni, on to usłyszy. Wydało jej się to dziwne, ale musiała powiedzieć to na głos, musiała.
    Rozejrzała się ponownie po pokoju. Jutro zacznę pakować twoje rzeczy, Severusie, pomyślała.    Odkąd przebywała w tych kwaterach, ani razu nie zajrzała do sypialni. Sama nie była pewna, dlaczego. Otworzyła więc do niej drzwi i rozejrzała się.
Pomyślała, że wszystko jest dokładnie takie samo jak wtedy, kiedy była tu ostatnim razem. Czarna pościel, która idealnie do niego pasowała. Beżowe ściany, zielony fotel, na którym czuwała, gdy wrócił pierwszy raz ze spotkania. Stanęła obok mebla i zaczęła przesuwać po nim dłonią, wspominając wszystkie wspólne chwile z Severusem: jak przytuliła go, gdy miał koszmar po powrocie od Voldemorta. Gdy rano się obudzili, chciała wyjść z pokoju, a on po prostu zamknął drzwi i ją pocałował.
Poszła do łazienki, by wziąć szybki prysznic.
    Gdy skończyła, wróciła do sypialni i położyła się na jego łóżku. Nosem wciągnęła zapach, którym przesiąknięta była pościel. Nie wiedziała nawet, kiedy zasnęła, z lekkim uśmiechem na twarzy. Choć tej jednej nocy mogła poczuć jego zapach i w pewnym sensie bliskość.
    Minął tydzień, odkąd woźny znalazł Severusa. Minerwa każdą wolną chwilę spędzała przy przyjacielu. Z każdym dniem miała coraz większą ochotę powiedzieć o wszystkim Hermionie, zwłaszcza, że z dnia na dzień jego stan się poprawiał. Był stabilny, a płuca zregenerowały się już całkowicie. Chciała wyznać jej prawdę także z powodu tego, że dziewczyna zaczęła powoli pakować rzeczy Severusa - pogodziła się z sytuacją, której tak na prawdę nie ma.
Przez ten tydzień McGonagall i Dumbledore skutecznie udawali, że nic się nie zmieniło, by nie dawać Hermionie powodów do podejrzeń. Ona sama stała się silniejsza, mniej podatna na zranienia. W pewnym sensie przypominała zachowaniem Severusa, zwłaszcza, gdy ktoś nakazywał jej, co ma robić - nie chodziło tu o nauczycieli. Przyzwyczaiła się do faktu,  że mówią oni, a zwłaszcza Moody, o śmierci. Z początku było jej ciężko, jednak z każdym dniem stawało się to jej siłą. Hermiona wiedziała, że Severus nie chciałby, aby kiedykolwiek poddała. Była Gryfonką, która potrafiła zawalczyć o wszystko, potrafiła, do pewnego stopnia, zmienić na lepsze zgryźliwego, znienawidzonego przez większość uczniów, dupka z lochów. 
    Pewnego wieczoru była świadkiem rozmowy kilku uczniów, którzy mówili coś na temat Severusa. Odwróciła się na pięcie i odeszła, nie chcąc dawać im nowych tematów do rozmowy.
    Z każdym dniem mogła mówić z większą swobodą, oraz bez łez.
***
Minerwa, wychodząc ze skrzydła szpitalnego, postanowiła udać się do Albusa na małą pogawędkę.
    — Witaj, Minerwo — przywitał się dyrektor.
    — Witaj, Albusie.
    — Co cię do mnie sprowadza?
    — Chciałabym poinformować Hermionę o tym, że Severus żyje — powiedziała błagalnym tonem. — Powinna wiedzieć, przecież przechodziła przez to wszystko znacznie gorzej, niż my, Albusie. Powinna wiedzieć! Tyle czasu już to ukrywamy, a teraz mamy przecież już pewność, że przeżyje.
    — Dobrze, ale pod warunkiem, że będzie normalnie uczestniczyć w zajęciach, a nie ciągle przesiadywać w skrzydle szpitalnym. Opuściła już wystarczająco dużo lekcji.
    — Dobrze, dziękuję.
    — Nie masz za co. Przyszedł czas, żebym faktycznie stał się przyjacielem dla Severusa i pozwolił mu być szczęśliwym.

***

    Hermiona obudziła się wypoczęta i chętna do wszystkiego. Pierwszy raz od dwóch tygodni spała spokojnie. Odkąd zabrakło Severusa, była zmuszona radzić sobie z koszmarami, które powróciły wraz z jego odejściem. Wiedziała, że ten dzień przyniesie coś dobrego, czuła to w kościach.
    Gdy ubrała się już w szaty szkolne, a książki wrzuciła do torby, weszła do kominka i po chwili znalazła się w pokoju wspólnym prefektów. Dawno tu nie byłam, pomyślała. Przez ostatnie dwa tygodnie była tu tylko cztery razy i to jedynie przez chwilę. Można powiedzieć, że jako prefekt, była bardziej obecna ciałem, niż duchem.
    — Hermiona! - zawołał Draco, zdziwiony zachowaniem przyjaciółki. Była uśmiechnięta, choć w jej oczach wciąż można było dostrzec tęsknotę.
    — Na co tak patrzycie? — zapytała.
    — Na nic... Po prostu dawno cię nie widzieliśmy.
    — Też się cieszę, że was widzę — uśmiechnęła się.
    — Chodźcie na śniadanie — powiedział Harry.
    Skierowali się w stronę Wielkiej Sali. Przez całą drogę milczeli, lecz gdy weszli do śordka, przywitał ich dochodzący zewsząd gwar. Przeszli między stołami i usiedli na swoich miejscach. Wszyscy już przyzwyczaili się do faktu, że Draco siedzi razem z nimi przy stole Gryfonów. Hermiona automatycznie spojrzała na puste miejsce Severusa, zreflektowała się jednak natychmiast i zabrała za jedzenie jajecznicy.
    Po zjedzonym śniadaniu, udali się na lekcję obrony przed czarną magią. Hermiona niechętnie chodziła na te zajęcia ze względu na ciągłe starcia z Moodym.
Na lekcji każdy musiał się pojedynkować, chociaż Gryfonka bardzo tego nie chciała. Moody jako jej partnera do ćwiczeń wskazał Dracona, a Harry’emu kazał walczyć z Nevillem.
    Zajęcia minęły dość szybko, zważywszy na fakt, że były to dwie godziny plus dodatkowe dwie za eliksiry. Odkąd nie było eliksirów, w zamian mieli obronę lub transmutację.
W trójkę szli już na ostatnie zajęcie tego dnia, którymi były zaklęcia.
    Dziś uczyli się dowolnie zmieniać kolor ścian.
    — Dinesise. Powtórzcie — poprosił nauczyciel.
    — Dinesise — powiedzieli chórem monotonnych głosów.
    Profesor Flitwick przydzielił każdemu kawałek ściany, by mogli ćwiczyć zaklęcie w praktyce.
    Hermiona, jak przystało na etatową Pannę–Wiem-To-Wszystko, sztuczkę tę znała już od dość dawna. Ćwiczyła tylko po to, by zająć czymś myśli. Odkąd zaczęła uczęszczać na zajęcia, przestała myśleć tak intensywnie  o Severusie, doszła do wniosku, że musi w końcu zacząć żyć normalnie. Wiedziała, że nie zniknie on z jej pamięci, jeśli jednak zamyknie się w sobie, będzie z nią z dnia na dzień coraz gorzej.
Po zakończeniu lekcji, poszła z chłopakami w stronę Wieży Prefektów. Nie wiedząc czemu, Neville i Ron ruszyli za nimi. Nie przejmowała się za bardzo Weasleyem, ponieważ po obu jej stronach stali przyjaciele. Upewniając Dracona, że wcale ich nie śledzą, doszli do rogu, zza którego wyszła McGonagall.  Wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Hermiona patrzyła na opiekunkę przez dłuższą chwilę, nie mogąc zrozumieć jej zachowania.
    — Pani profesor, czy coś się stało? — zapytała zdezorientowana.

***

    Minerwa siedziała przy łóżku przyjaciela. Była już po lekcjach, więc mogła z czystym sumieniem usiąść na krześle i błagać Merlina, by Severus się obudził. Instynktownie zaczęła opowiadać mu  o wszystkim, co zdarzyło się w szkole przez ostatnie dwa tygodnie, pomijając zachowanie Hermiony.
Zobaczyła za oknem płatki śniegu. Mimo że była wczesna pora, bo uczniowie mieli jeszcze lekcje, na dworze było już szaro.
    Jej uwagę przykuł niewielki ruch na łóżku. Spojrzała na Severusa. Mimo że oczy wciąż miał zamknięte, jego prawa ręka zaczęła się poruszać. Wyglądało to tak, jakby żyła własnym życiem, gdy reszta ciała mężczyzny nawet nie drgnęła.
    — Poppy! — krzyknęła po pielęgniarkę. Po chwili zjawiła się pani Pomfrey i spojrzała pytająco na Minerwę. — Poruszył się, chyba poruszył ręką —powiedziała nauczycielka, a pielęgniarka zaraz zaczęła sprawdzać wszystkie odruchy i stan zdrowia Snape’a.
    — Pójdź poinformować Albusa — zaleciła.
    — Już idę —  zapewniła McGonagall z szerokim uśmiechem.
    Cieszyła się, że wszystko będzie już dobrze. Wiedziała, że Severus nigdy się nie poddawał. Stojąc przed chimerą, wypowiedziała hasło, a rzeźba ukazała kręte marmurowe schody. Nauczycielka pośpiesznie po nich weszła i otworzyła drzwi do gabinetu dyrektora. Dumbledore siedział przy swoim biurku, nieprzerwanie coś pisząc.
    — Albusie. — Dyrektor spojrzał na nią.
    — Tak, Minerwo?
    — Nie uwierzysz! Severus się wybudza! — mówiąc to, z oczu pociekły jej łzy, tym razem szczęścia.
    — Więc chodźmy! — powiedział uradowany Albus.
    — Przepraszam, idź teraz sam, zaraz do ciebie dołączę — powiedziała i rozdzielili się, gdy tylko wyszli z gabinetu.
    Minerwa szybko poszła sprawdzić, czy zdąży złapać Hermionę zaraz po skończonych zajęciach.
Nagle wyłoniła się ona zza rogu razem z Malfoyem i Potterem. Widząc ich, McGonagall jeszcze bardziej się uśmiechnęła. Miała wrażenie, że patrzą na nią  jak na wariatkę, która uciekła ze szpitala. Z zamyśleń wyrwał ją głos uczennicy.
    — Pani profesor, czy coś się stało? —zapytała zdezorientowana.
    — Chodźcie za mną — powiedziała, a Hermiona, Draco i Harry wykonali polecenie. Przeszli obok Rona, który mówił coś do Neville’a.
    — Chodź, zobaczymy, co się dzieje — zaproponował Neville’owi Ron.
    — Dobra, chodźmy – zgodził się Neville, nie przekonany jednak do końca, czy dobrze robią. Hermiona niepewnie patrzyła na nauczycielkę. Zastanawiało ją, po co szli w kierunku skrzydła szpitalnego.
    Nagle Minerwa zatrzymała się i spojrzała na nich pytająco. Od wnętrza sali dzieliły ich tylko białe drzwi.
    — Proszę, nie bądźcie na mnie źli. Nic nie mówiłam, ponieważ nic nie było pewne — zaczęła, jednak mimo że mówiła w liczbie mnogiej, jej słowa były kierowane głównie skierowane do Hermiony.
    — O co chodzi? — zapytała Gryfonka, czując, jak gdzieś w głębi narasta strach.
    — O Severusa — gdy Hermiona to usłyszała, jej nogi zrobiły się tak miękkie, że gdyby nie szybka reakcja Harry’ego, upadłaby  na ziemię. Otrząsnęła się z pierwszego szoku, by zaraz wpaść w kolejny.    Dyrektor rozmawiał z pielęgniarką o stanie zdrowia Severusa, kiedy Hermiona niepewnie podeszła do łóżka mistrza eliksirów i zobaczyła bladą twarz, pokrytą świeżymi bliznami. Najostrożniej jak tylko mogła, dotknęła jego ręki, która była zimna jak kostka lodu. Wciąż trzymając jego dłoń w swojej, usiadła na krześle, na którym jakiś czas temu siedziała Minerwa.  Patrzyła na niego, oczekując, że otworzy oczy, by mogła zobaczyć te czarne tęczówki, które nie raz przeszywały ją na wskroś. Jednak dane jej było zobaczyć go jeszcze raz.
    Harry i Draco stanęli jak wryci, patrząc na ciało Severusa. Jego klatka piersiowa poruszała się delikatnie w górę i w dół. Nie wiedzieli, co mają myśleć, choć jednego byli pewni - Hermiona nie wyjdzie stąd za żadne skarby świata.
    Minerwa patrzyła na dziewczynę z uśmiechem na twarzy.
    — Mam nadzieję, że teraz wszystko się ułoży – powiedziała do Albusa, który do niej podszedł.
    — Też mam taką nadzieję, moja droga.
    Chłopcy wyczarowali krzesła dla siebie i dla profesorów. W milczeniu siedzieli, czekając, aż Severus się obudzi. Około godziny dwudziestej wszyscy zerwali się ze swoich. Chwilę później mogli zobaczyć, jak powieki mistrza eliksirów powoli się podnoszą.
    Severus od razu zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Gdy kontury stawały się bardziej wyraźne, rozpoznał przy swoim łóżku Minerwę, Albusa, Draco, Granger i Pottera. Zaczął się zastanawiać, co oni tu robią. Z zamyśleń wyrwał głos… Granger?
    — Severus – powiedziała, wciąż gładząc jego dłoń. – Coś cię boli? — Zaczął się zastanawiać, o co jej chodzi. Od kiedy to mówią sobie po imieniu?

    — Granger, zabierz łaskawie swoją rękę z mojej – powiedział jadowicie, na co Hermiona wstała i lekko się cofnęła.
    — Severus, co ty wyprawiasz? Przecież to Hermiona, pamiętasz?
    — Jak mógłbym nie pamiętać Panny-Wiem-To-Wszystko? Zastanawiam się tylko, co ona tu robi? I dlaczego stoi tu Potter?
    Minerwa z niepokojem patrzyła to na Albusa, to na Hermionę, która nie rozumiała, co się dzieje.    — Severusie, pamiętasz co cię łączy z Hermioną ? — zapytał powoli Albus.
    — Mnie z Wiem-To-Wszystko, Albusie? Za dużo dropsów zjadłeś? Przecież to uczennica! — warknął Severus.
    — Severusie, podejrzewam, że będąc u Voldemorta, w pewnym momencie musiałeś usunąć wspomnienia związane z uczuciami do Hermiony. Uważam, że teraz powinieneś z nią porozmawiać —powiedział dyrektor.
    — O co wam chodzi? Jak mógł utracić wspomnienia z nią związane? — zapytał Draco, patrząc na dziewczynę, która teraz wyglądała jak posąg. Nic nie mówiła, stała nieruchomo wpatrzona w Severusa.
    — Severusie my teraz wyjdziemy, a Hermiona  powie ci wszystko o waszych relacjach.
    Pierwszy salę opuścił dyrektor, a zaraz za nim chłopcy, którzy wiedzieli, że na nic się teraz nie przydadzą.
Minerwa przez chwilę stała i przyglądała się dziewczynie, która nie miała najmniejszego pojęcia, jak ma zacząć tę rozmowę.
    — Więc jak, panno Granger, co ma mi pani do powiedzenia?
    — Nie wiem, jak zacząć, teraz wydajesz się taki obcy… — powiedziała, patrząc na Minerwę.
    — Macie dużo do omówienia. W razie, gdybyś mnie, potrzebowała będę u siebie, Hermiono — zwróciła się do podopiecznej.  — A ty, Severusie, zanim zaczniesz krzyczeć, wysłuchaj jej. Wiedz tylko tyle, że potwierdzę każde jej słowo – zapewniła. – Przyjdę później sprawdzić, jak się czujesz.
    Wyszła ze skrzydła szpitalnego kierując się do swoich kwater. 

    Ron z Neville’em stali w pewnej odległości od drzwi skrzydła szpitalnego. Ron był bardzo ciekawy, co spowodowało, że nawet dyrektor został tam wezwany.
    Po pewnym czasie ze skrzydła wyszedł Dumbledore,  a chwilę później Harry i Draco.
    — A gdzie Hermiona? — spytał Neville Rona.
    — Nie wiem. — Mówiąc to usłyszał, jak drzwi się otwierają i wychodzi przez nie McGonagall.
    Stali tak przez chwilę, czekając, aż Hermiona wyjdzie, jednak tak się nie stało. Podeszli w stronę drzwi i otworzyli je najciszej, jak tylko mogli. Weszli do środka, jednak nie zastali nikogo. Poszli zatem w stronę drugich drzwi, które były lekko uchylone. Zobaczyli Hermionę siedzącą przy łóżku Snape'a. Neville usłyszał, że ktoś się zbliża. Chwycił za rękaw Rona, który wpatrywał się z w parę niedowierzaniem.
    Wyszli na błonie w milczeniu. Dopiero, gdy wiedzieli, że nikt ich nie widzi, Ron nie wytrzymał.
    — Co to, kurwa, było? — zapytał Nevilla
    — Nie wiem — odpowiedział wściekłemu przyjacielowi.
    — Mi nie pozwoliła się dotknąć, a temu zgniłemu dupkowi już tak?
    — O czym ty mówisz, Ron? — zapytał zdawkowo Neville.
    — Nieważne —odwarknął Weasley, zdając sobie sprawę, że prawie się wygadał.
    — Co było powodem twojego zawieszenia?
    — Nie twoja sprawa.
    — Zrobiłeś coś Hermionie?
    — W pewnym sensie tak, ale nie chcę o tym mówić.
    — W porządku. To dlatego już się do ciebie nie odzywają?
    — Tak, ale skończ już, Neville. Wracajmy, zaraz będzie cisza nocna.
    Poszli w stronę dormitorium.