środa, 26 lutego 2014

Rozdział 5 cz. 2

     Witam,
rozdział z podziękowaniami dla Gisi, Bullek i Always - Wasze komentarze bardzo mnie motywują ;)


    Postać, którą zobaczyła skrywały czarne, postrzępione szaty. Gdzieniegdzie widać było ciemniejsze, mokre plamy, a skóra była upstrzona małymi, czerwonymi kropelkami krwi. Widziała ciało swojego nauczyciela.

***

    Severus Snape wrócił właśnie z małej, pozornie prostej misji, która polegała na zajęciu małej wioski pełnej mugoli, a został ukarany za litość nad ludźmi i pozostawienie ich przy życiu. Kiedyś sprawiało mu to przyjemność, ale teraz... Nie był w stanie podnieść różdżki na bezbronnego, niczego nieświadomego człowieka, nie mógł nawet patrzeć jak ktoś to robi. Po ukończonej misji, wrócił do Malfoy Manor, gdzie przez trzy godziny, zdające się być wiecznością, był poddawany torturom przez cały wewnętrzny krąg, najgorsze męki zadawał mu Czarny Pan, który potem łaskawie pozwolił wrócić mu do szkoły.

***

    Najdelikatniej jak tylko potrafiła, Hermiona przeniosła go do lochów, używając zaklęcia lewitacyjnego. Niepewnie zatrzymała się przez drzwiami do prywatnych komnat Snape'a. Kątem oka zobaczyła jak celuje różdżką w ścianę, w której po chwili ukazało się przejście. Ułożyła go w sypialni i przywołała wszystkie możliwe eliksiry. Wzięła głęboki wdech, wmawiając sobie w myślach, że da radę. Powoli, ostrożnymi ruchami, zaczęła leczyć rany, przemywała rozcięcia, opatrywała najdrobniejsze zadrapania. Jedynym logicznym wyjaśnieniem, dla obecnej sytuacji był fakt, że przez ostatni miesiąc - to właśnie on jej pomagał. Poczuła się zobowiązana do zrobienia tego. Podała mu eliksiry i pewna, że zrobiła wszystko co mogła, usiadła w fotelu, który tu przeniosła. Siedziała długi czas, na zmianę drzemiąc i znów budząc się.
    — Co ty tu do cholery robisz, Granger? — warknął nadal osłabionym głosem, unosząc się na poduszkach.
    — Pomagałam — odparła krótko. — Czekałam aż się pan obudzi — dodała.
    — Co ty robiłaś o północy na błoniach u diabła? — spytał, hamując wściekłość.
    — Miałam dużo spraw do przemyślenia... — odparła wymijająco, nie odwracając wzroku.
    — Godzina! — warknął. — Która jest godzina? — zapytał już spokojniej.
    — Dochodzi piąta — odpowiedziała usłużnie, podciągając kolana pod brodę.
    — Piąta?
    — Mhm — przytaknęła.
    — Całą noc tu siedziałaś i nie spałaś?
    — Drzemałam, ale nie zbyt długo. Co chwila się budziłam, ale przynajmniej nie miałam koszmarów — stwierdziła z lekkim uśmiechem.
    — Po co u diabła tu zostałaś? — spytał wściekły.
    — Tego wymagała sytuacja — odpowiedziała poważnie.
    — Skoro widzisz, że ze mną wszystko w porządku możesz już iść — mruknął.
    — Jak sobie pan życzy. A poza tym, dziękuję. Za ostatni miesiąc — powiedziała na odchodne.
    Milczał niepewny co odpowiedzieć. Przez cały poprzedni miesiąc próbował zapewnić jej spokojny sen, a ona dzisiaj uratowała mu życie. Zauważył, że ma oczy opuchnięte od płaczu. Wydawało mu się niemożliwym, stwierdzenie, że się o niego martwiła. Nikt się o niego nie martwił. Ale dziękował losowi, że była w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.
    — Nie. To ja dziękuję. — Spojrzała na niego zdziwiona, ale szybko ukryła to za uśmiechem.
— Proszę jeszcze się przespać, a ja pójdę, bo Draco pewnie szaleje z nerwów. — Z tymi słowami znikła za drzwiami.

 ***

    Tak jak się tego spodziewała, zastała Draco w pokoju wspólnym. Przeszła przez pomieszczenie na palcach i przykryła go pledem. Starając się narobić jak najmniej hałasu przeszła do swojego pokoju. Wskoczyła pod prysznic. W głowie wrzało od myśli, poganianych jedna przez drugą. Mimo wszystko czuła głęboką satysfakcję, że mu pomogła. Nie tylko to zaprzątało jej myśli. Zastanawiało ją dlaczego dyrektor tak często znika ze szkoły zaraz po kolacji wracając przed śniadaniem. Ciekawe, czy już rozmawiał z nim o moich praktykach, pomyślała, otulając się ręcznikiem. Postanowiła, że po lekcjach pójdzie z nim o tym porozmawiać. Założyła szkolne szaty. Przeciągnęła się, pełna energii. Pierwszy raz od wielu dni nie czuła się zmęczona.

***

    Wszedł do dormitorium, w którym na całe szczęście znajdował się tylko Harry. Bez słowa usiadł na swoim łóżku, przypominając zbitego szczeniaka. Poczuł jak łóżko opada pod ciężarem drugiej osoby, bardziej wyczuł niż zobaczył siadającego Harry'ego.
    — I... Rozmawiałeś z Hermioną? — spytał, przerywając niezbyt przyjemną ciszę.
    — Taa — odparł zrezygnowany.
    — I?  — dopytywał Harry.
    — Dała mi kosza — jęknął. — Kocha mnie, ale jak brata i chce tylko przyjaźni — wyrzucał z siebie zdruzgotany — Nic więcej.
    Harry nic nie odpowiedział. Poklepał przyjaciela po ramieniu, przekazując mu tym więcej niż zdołałby wyrazić słowami.
    — Ale ja nie chcę być tylko przyjaciółmi — zawołał.
    — Nie możesz jej do tego zmusić. Wiem, że ci ciężko — dodał cicho.
    — Nie poddam się — odparł z zaciętą miną.
    — To chyba nie jest dobry pomysł — zauważył Harry.
    — Zrobię wszystko żeby to zmienić.
    — Ona chce być twoją przyjaciółką. Tylko — naciskał.
    — A może jednak zmieni zdanie?
    — Rób jak uważasz, ale jej nie skrzywdź, bo nawet ja ci tego nie daruję.
    — Spokojnie, stary — uspokajał go Ron, nagle odzyskawszy część humoru. — Chodźmy spać, późno już. Branoc Harry.

***

    Kiedy weszła do pokoju wspólnego Draco wciąż spał w najlepsze. Usiadła w fotelu obok z książką. Niedługo potem, spojrzawszy na zegarek zaczęła budzić chłopaka. Zerwał się jak oparzony, zaspanym wzrokiem wodząc wokół.
    — Co się dzieje? — zachrypiał.
    — Śniadanie — powiedziała.
    — Ahh...
    — Co za wyczerpująca odpowiedź — zauważyła.
    — Czego ty wymagasz, od kogoś, kto dopiero co się obudził? — Zaśmiała się w odpowiedzi. Przyjrzał jej się uważnie. — Wyglądasz na jakąś taką wypoczętą. Nie miałaś koszmarów?
    — Tylko na wpół drzemałam i to zbyt krótko żeby cokolwiek się działo — odpowiedziała.
    — Poważnie? To dobrze, nie? — Skinęła głową.
    — Pewnie znowu na mnie czekałeś?
    — Wróciłam po piątej — powiedziała, unikając jego wzroku.
    — Tyle czasu z spędziłaś z Weasleyem?
    — Nie — odparła spokojnie — Musisz wszystko wiedzieć? — spytała, uprzedzając pytanie.
    — Tak.
    — Powiem ci, ale jak to rozpowiesz osobiście cię znajdę i zmienię we fretkę, jasne? — powiedziała poważnym głosem, nie dającym wątpliwości, że tak właśnie postąpi. Skinął głową.
    — Poprosił mnie o chodzenie — rzuciła jakby od niechcenia.
    — Co? — rozszerzył oczy ze zdumienia — I co mu powiedziałaś?
    — A co niby miałam powiedzieć? — Wzruszyła ramionami. — Że chcę mieć go za przyjaciela i tyle — skwitowała.
    — I co on na to?
    — Pewnie się załamał albo wściekł. Zmienił się wtedy prawie w kamień.
    — A potem gdzie byłaś?
    — W lochach — odparła prosto. Spojrzał na nią jeszcze bardziej zdumiony — Byłam w lochach — powtórzyła. — Jeśli powtórzysz jemu albo komuś innemu to co ci powiem, to będziesz się modlił żebym zmieniła cię we fretkę - wpiła w niego złowrogie spojrzenie.
    Opowiedziała mu co się wydarzyło, tak samo jak ona był w szoku. W trakcie zaczęła płakać, nie wiedział czy wstrząsnął nią tak tamten widok, czy nawał zdarzeń. Objął ją ręką. Nie mógł pojąć, dlaczego tak to przeżywała. Nawet jeśli Snape bardzo jej pomógł.
    — Jeśli kiedyś będzie potrzebował ode mnie pomocy, zawsze jej dostanie — powiedziała przez łzy, uśmiechając się i jednocześnie pociągając nosem.

    — To teraz przestań płakać i zbieramy się na śniadanie. Zapłakany prefekt, to nie coś, co powinni oglądać uczniowie — stwierdził, podając jej chusteczkę. — Wal śmiało jak będziesz chciała się wyżalić.

wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 5 cz. 1



     Wybaczcie, że tak późno i w dodatku, że to tylko pierwsza część, ale jestem w trakcie reorganizacji rozdziałów. Liczę, że tym razem uzbiera się ładna sumka komentarzy :)
         Nie zanudzam dłużej, czytajcie ;) 

   


    Wrzesień dobiegł końca, a wraz z nowym miesiącem przyszły nowe obawy, dotyczące koszmarów. Ciągle brała eliksir słodkiego snu, ale nie zawsze pomagał. Było wiele nocy kiedy interweniował Draco, podając jej eliksir uspokajający, a jeszcze więcej podczas których nawet Snape nie był w stanie jej pomóc. Zaczęła zastanawiać się, czy ktoś w ogóle potrafi jej pomóc i czy koszmary znikną. Najgorzej było w weekendy. Nie brała wtedy żadnego w obawie, że się na nie uodporni. Całe dnie leżała w łóżku, wykończona nocnymi torturami, nie miała siły schodzić na śniadanie, więc posiłki przynosili jej Draco i profesor McGonagall. Snape ograniczał się do pomocy przy koszmarach. Bywały dni, kiedy nie była w stanie przełknąć kęsa czegokolwiek. Marzyła tylko o jednej, spokojnej nocy, bez koszmarów.

***

    Wchodząc do Wielkiej Sali, na pierwsze śniadanie w tym miesiącu, rozejrzała się po pomieszczeniu. Przesunęła spojrzeniem po stole Ślizgonów, gdzie siedział Draco. Za każdym razem patrzył na gryfonkę, jakby miała zaraz zemdleć tuż przed nim, dalej zerknęła na stół nauczycielski. Zobaczyła opiekunkę domu, która z zaniepokojonym wyrazem twarzy rozmawiała ze Snape'm, on też wyglądał jakby zbyt wiele nie sypiał. Z cichym westchnieniem usiadła naprzeciwko Harry'ego i Rona.
    – Wszystko w porządku Miona? Ostatnio wyglądasz jak duch, nic nie jesz, nie mówisz, nie widujesz się z nami... Tylko siedzisz w swoim pokoju – zauważył posępnie Ron.
    – Martwimy się o ciebie – wtrącił Harry, bawiąc się widelcem. – Może idź do pani Pomfrey?
    – Ona nie jest w stanie mi pomóc – rzuciła z westchnieniem
    – Skąd wiesz? – spytali niemal równocześnie, wpatrując się w nią wyczekująco.
    – Byłam u niej nie raz i nie dwa. To samo powiedziała McGonagall i Snape'owi – wzruszyła ramionami, dłubiąc w jedzeniu. – Podobno to kiedyś minie, Snape twierdzi że może minąć sporo czasu zanim wszystkie objawy znikną całkowicie.
    – Snape twierdzi – parsknął Ron. Hermiona zgromiła go spojrzeniem.
    – Tak. On, profesor McGonagall i Draco bardzo mi pomagają.
    – Nawet fretka? – jęknął Ron. – Wolisz siedzieć z nim niż z nami?
    – A my nie możemy ci pomóc? – spytał Harry. Widząc zdenerwowaną minę Hermiony
    –To nie jest łatwe. Gdyby nie oni już pewnie dawno leżałabym w Św. Mungu – zauważyła ponuro.
    – Byłoby świetnie, gdybyś nam powiedziała co ci dokładnie jest – parsknął lekko poirytowany Ron, najzwyczajniej w świecie nie podobał mu się fakt, że Draco kręci się koło przyjaciółki.
    Hermiona westchnęła, któryś raz już raz z kolei podczas tej rozmowy.
    – Od dwóch miesięcy mam koszmary, noc w noc. Czasami wystarczy jak przed snem wezmę eliksir słodkiego snu, a czasami Draco musi jeszcze dać mi eliksir uspokajający. Często przychodzi Snape, ale i on nie wiele może zdziałać. W weekendy nie biorę nic i dlatego nie schodzę tutaj, nie mam na to siły – skończyła cicho. Uniosła wzrok, napotkała zaniepokojone spojrzenia przyjaciół. Słyszała nie zadane jeszcze pytanie. – Nie, Ron. To samo musi minąć.
    Harry złapał ją za dłoń i mocno ścisnął.
    – Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć nie? – powiedział Harry. Skinęła głową z uśmiechem.
    – Wiem. A teraz lepiej chodźmy, bo się spóźnimy.
    – Hermiona... – zaczął niepewnie Ron, łapiąc się za kark – Możemy porozmawiać chwilę sami?
    – Coś się stało? – spytała zaciekawiona. Zaprzeczył ruchem głowy.
    – Chcę tylko porozmawiać.
    – O ósmej na błoniach?
    – Jasne - potwierdził. Odetchnął z ulgą, ciesząc się, że rozmowa trochę odwlekła się w czasie.

    Weszli do pracowni eliksirów i z miejsca zajęli się robieniem wywaru. Całe szczęście, albo nieszczęście, mieli do zrobienia amortencję, której nawet opary mogły wywołać zauroczenie. Jednak niespecjalnie się tym przejmowała. Wzięła z półek wszystkie potrzebne składniki i wróciła na swoje miejsce. Pracowała w pełnym skupieniu, do wrzącej wody dodała sproszkowane drzewo cedrowe, a przy ostatnim składniku zamieszała dwa razy w prawo i cztery razy w lewo. Wywar przybrał słodką, różową barwę. Przelała go do buteleczki podpisanej jej nazwiskiem. Czuła woń naparu - cierpki zapach pergaminu, róża ekwadorska i świeżo ścięta trawa. Zapach wydawał jej się znajomy, należał do kogoś, ale nie mogła go połączyć z właścicielem. Odłożyła flakonik na biurko nauczyciela i wyszła z klasy, a za nią Ron i Harry.

***

    Dzień minął w oka mgnieniu. Była za dwadzieścia ósma, kiedy szła na błonia spotkać się z Ronem. Zżerała ją ciekawość, o co może mu chodzić.
    Pomimo późnej pory zobaczyła go z daleka, samotną postać siedzącą pod drzewem na jej ulubionej ławce. Potrafiła przesiadywać tam godzinami zapominając o rzeczywistości, miała widok na jezioro, które rozbłyskiwało setkami przeróżnych barw, ktokolwiek wychodził z zamku, mogła bez trudu go dostrzec.
    Usiadła obok przyjaciela, który prawie natychmiast przerwał ciszę.
    – Nie wiem jak zacząć – powiedział zestresowany. Bawił się przy tym znalezionym nieopodal kamieniem.
    – Po prostu to powiedz, przecież cię nie zagryzę – rzuciła – Chyba – mruknęła tak cicho, że jej nie usłyszał.
    – A raz się żyję - powiedział - Hermiono... – zaczął, ale znów zawiesił głos – Ach, do diabła. Kocham cię – wyrzucił z siebie, czerwieniąc się po same koniuszki uszu.
Hermiona nie wiedziała co odpowiedzieć - był dla niej przyjacielem, bratem, ale nikim więcej.
    – To się nie uda – szepnęła spokojnie. Spojrzał na nią z obawą – Kocham cię jak brata, nie chcę zniszczyć tego co jest pomiędzy nami. Kiedyś znajdziesz dziewczynę, dla której ty będziesz ważniejszy niż książki. Nie jestem nią. Naprawdę. Nie chcę niczego zmieniać.
    – Masz kogoś? – spytał poddenerwowany. Zaprzeczyła nieznacznym ruchem głowy.
    – Nie mam i póki co nie chcę mieć.
    Nagle przypomniała sobie zapach amortencji - tak znajomy, ale i obcy. Nie należał ani do Rona ani do Harry'ego. Więc do kogo?
    – To ja już pójdę – rzucił speszony , nie czekając na jej odpowiedź.
    Siedziała na ławce wpatrując się w oddalającą się sylwetkę przyjaciela. Dopiero gdy poczuła przenikliwy chłód wstała i powolnym krokiem ruszyła do zamku. Będąc w połowie drogi usłyszała znajomy trzask towarzyszący aportacji. Odwróciła się zaciekawiona, a to co zobaczyła przeraziło ją. Chciała biec po pomoc, ale przypomniała sobie, że dyrektor jest nieobecny, więc podeszła bliżej.

piątek, 14 lutego 2014

Miniaturka



   Witajcie,
   Z powody drobnych problemów rozdział pojawi się z opóźnieniem za co bardzo przepraszam. W zamian - na Walentyki, napisana specjalnie dla Was miniaturka. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)

    Odkąd przestał spotykać się z kobietą, którą pokochał po raz pierwszy od śmierci Lily minęło już sześć lat, wojna zakończyła się osiem lat temu, a on nareszcie był wolny od podwójnego życia, jakie wtedy wiódł. Jego jedyną obawą po śmierci Voldemorta była zbyt duża chęć zemsty pozostałych Śmierciożerców, bał się, że któryś z nich mógłby ją skrzywdzić, przez niego. Tego, nie wybaczyłby sobie nigdy. Rozstał się z nią nie dlatego, że chciał, a dlatego, że musiał. Tylko w ten sposób mógł zapewnić jej bezpieczne życie. Nie raz widział ją na spotkaniach Zakonu. Działał w nim tylko ze względu na pozostałych popleczników Voldemorta.
    Może to nie zemsty bał się najbardziej i wyrządzenia jej krzywdy, lecz tego że przez niego mogła zmarnować swoje życie, przyszłość. Byli ze sobą trochę ponad rok i mimo to nie mógł bez niej żyć. Po raz kolejny pękło mu serce, które w całym życiu nie miało zbyt wielu powodów i okazji do radości. Znów stracił kobietę, którą kochał. W jej oczach zawsze widział ciepło, miłość, troskę i iskierki pożądania. Oczy, które nie potrafiły ukrywać uczuć, odzwierciedlające to, co działo się w głębi ich właścicielki. Oczy, które pewnego dnia zrobiły się smutne, puste, prócz bólu który je wypełniał. Wciąż pamiętał, jakby to było zaledwie wczoraj, jak po jej lekko zarumienionych policzkach spływały łzy, których sam był przyczyną. Gdyby mógł cofnąć czas, nie pozwoliłby jej odejść ani nie powiedziałby słów, które prześladowałyby go przez całe życie.
    Teraz siedział w zatęchłym mieszkaniu, pozbawionym ciepła i radości jakie panowały tu kiedy mieszkała z nim jego Panna-Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej-Niż-Ty. W dłoni trzymał szklankę z bursztynowym płynem. Na stole walało się już kilka pustych butelek. Wciąż daleko było mu do upicia się, a dzisiaj przypadała rocznica jego głupoty. Czuł do siebie jedynie wstręt, kiedy myślał jak ona musi się teraz czuć.

***

    Przez okno pokoju pewnej kobiety wpadały promienie słońca, które powinny zwiastować piękny dzień, pełen cudownych niespodzianek, jednak nie było tak w jej przypadku. Gdy tylko się obudziła opuściła ją cała energia, a uśmiech znikł. Dzisiaj mijał kolejny rok kiedy jej serce rozpadło się na drobne kawałeczki. Nie chciała wspominać mężczyzny, którego kochała, kocha i będzie kochać. Brakowało jej czarnych, nieprzeniknionych oczu, przypominających pełne wdzięku, krucze skrzydła, miękkich w dotyku włosów, które okalały bladą twarz. Nigdy nie była w stanie odczytać przepełniających go emocji z wyrazu jego twarzy. Zawsze lubiła patrzeć jak przygotowuje eliksiry. Wszystkie jego ruchy były dokładnie przemyślane, wyważone, precyzyjne, w każdym calu. Miała tylko jedną okazję, by się temu przyglądać - podczas wojny Dumbledore wyznaczył ich dwójce zadanie polegające przygotowywaniu eliksirów dla Zakonu. Właśnie wtedy zaczęli się do siebie powoli zbliżać.
    Rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi.
    — Wejdź — zawołała, a chwilę po tym do środka zajrzała Ginny. Po rozstaniu z Severusem mieszkała razem z nią i Harrym.
    — Miona... — zaczęła, ale widząc, znów, pogrążoną w myślach kobietę podeszła i usiadła obok niej na łóżku — Może gdzieś wyjdziemy? — spytała głośniej, przywracając ją do rzeczywistości.
    — Nie mam na to ochoty — mruknęła, spoglądając przez okno. Właśnie w ten dzień Ginny robiła wszystko żeby tylko nie myślała o Severusie.
    — Musisz wyjść, pójdziemy na zakupy, zrobimy sobie babski dzień, będzie fajnie! — przekonywała — Bądź gotowa za godzinę.
    — Gin... — próbowała zaprzeczyć, ale wiedziała że Ginny podjęła już decyzję za nią — Niech będzie — odparła zrezygnowana.

    Niedługo po tym krążyły już w mugolskim centrum handlowym. Po zakupach teleportowały się do Hogsmeade na kremowe piwo. Miona uznała to za dziwne, ale ani razu nie pogrążyła się w swoich niemal wisielczych myślach. Miały już wracać do domu kiedy Hermiona wpadła na pewien pomysł.
    — Skoro już tu jesteśmy, to może wpadłabym do Severusa? — Ginny natychmiast zerknęła na nią zaniepokojona. Widziała jak wielką ochotę ma na to jej przyjaciółka.
    Chciała go zobaczyć, chociaż przez chwilę, usłyszeć niski, mrukliwy głos, nigdy na nią nie krzyczał, zawsze po zajęciach spokojnie jej wszystko tłumaczył, jeśli była taka potrzeba. Zobaczyła go od strony, której nikt nie znał, nawet uczniowie postrzegali go jako Dupka z lochów jako zwykłego nauczyciela.
    — Nie wiem, czy to dobry pomysł Mionka — zaooponowała Ginny.
    — Idź do domu, zajmij się dzieciakami, a ja spróbuję z nim porozmawiać. Po postu muszę, Gin. Muszę   powtórzyła z naciskiem. Ginny westchnęła.
    — Jak chcesz, ale żeby potem(powt.) nie było, że ja cię nie ostrzegałam. Umywam od tego ręce — dodała,  a następnie znikła z cichym pyknięciem, towarzyszącym teleportacji.
    Hermiona jeszcze przez chwilę stała w miejscu, przyglądając się wznoszącemu się w oddali zamkowi. Po ukończeniu szkoły nadal tam mieszkała więc znała zaklęcie otwierające bramę. Idąc w stronę wejścia w duchu modliła się, by nikt jej nie dostrzegł. Chciała jak najszybciej znaleźć się w podziemnych korytarzach i z nim porozmawiać, nie prosiła o wiele.
    Zatrzymując się przed lochami wzięła głęboki wdech i zapukała.

***

    Siedział w fotelu, kiedy usłyszał pukanie. Obawiając się, że to jakiś uczeń szybko wypił eliksir, aby odzyskać jasność umysłu. Odczekał chwilę, aż zacznie działać. Już otwierając drzwi wiedział, że dobrze postąpił. Zamarł w połowie ruchu, nie wiedząc co zrobić.
    — Mogę wejść? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę na bok. Skinął jedynie i przepuścił ją w progu. Oboje usiedli w fotelach.
    — Co cię sprowadza? — powiedział, przerywając niezręczną ciszę.
    — Chciałam spytać się tylko o jedną rzecz, ostatnim razem nie dałeś mi szansy. Znów tylko skinął głową — Czemu nie dałeś mi prawa wyboru i zdecydowałeś za mnie?
    Co miał jej odpowiedzieć? Spodziewał się takiego pytania, ale mimo wszystko nie wiedział jak, co powiedzieć. Teraz przynajmniej miał okazję to naprawić, bardziej tego zniszczyć już się chyba nie dało.
    — Tak naprawdę, sam nie jestem pewny. Pragnienie żebyś była bezpieczna było najsilniejsze i najważniejsze. Po wojnie wielu Śmierciożerców pozostało w ukryciu i tylko czekała na sposobność żeby się na mnie zemścić, a najszybszym na to sposobem było skrzywdzenie ciebie. To była najgorsza i najbardziej bolesna decyzja w moim życiu, ale podjęta z myślą o tobie.
    — Potraktowałeś mnie jak dziecko, które nie ma prawa wyboru — wtrąciła, kręcąc głową i ocierając łzy z kącików oczu.
    — Wiem, że nic nie może mnie usprawiedliwić, ale przy Potterze jesteś dużo bezpieczniejsza niż przy mnie... — Nie czekając aż skończy, wstała i przytuliła go do siebie. Poczuła, że znów żyje.
    Zaskoczony zachowaniem Hermiony nie odsunął jej od siebie. Długo czekał, by dotknąć jej jeszcze choćby raz.
    — Po za tym nie darowałbym sobie tego, gdyby coś ci się stało. Już raz zabili kobietę, którą kochałem i nie chcę, by stało się to po raz drugi. Zniszczyłbym wszystkich podejrzanych, cały świat, jeśli taka byłaby cena, a na koniec skończyłbym z sobą samym — Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem.
    — Dlaczego? — Patrzyła prosto w czarne oczy, które tak uwielbiała.
    — Bo cię kocham i już nigdy nie pozwolę ci odejść — wyszeptał. Przytulił ją najmocniej jak tylko potrafił.
    Czuła, że zacznie płakać. Już nie ze smutku, bólu, ale ze szczęścia, które ją przepełniało. Nikogo nie kochała tak mocno jak jego. Rzadko przyznawał się do błędów, a jeśli już to robił - mówił to jedynie Hermionie, nikomu innemu.
    — Też cię kocham Severusie i już na zawsze będziesz na mnie skazany — powiedziała z chytrym uśmieszkiem. Stanęła na palcach i musnęła ustami jego chłodne, wąskie wargi.
    Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał, a tym bardziej w to, co się właśnie działo. Nie czekając ani chwili dłużej pogłębił pocałunek.

***

    Obudziła się rano, radosna i wypoczęta jak nigdy wcześniej. Obok niej, w najlepsze spał Severus. Uśmiechnęła się na samą myśl o nocy i wczorajszym dniu. Już dawno nie czuła się tak szczęśliwa jak teraz. Nagle, przerażona zerwała się z łóżka, przypominając sobie o Ginny.
    — Coś się stało? — spytał zaniepokojony Severus.
    — Wszystko w porządku, zapomniałam napisać do Ginny, pewnie się zamartwia — wyjaśniła.
    — Rozumiem — odpowiedział, wstając. Przytulił ją od tyłu, wtulając twarz w jej włosy. W końcu z jego serca spadł ciężki kamień, pozostawiając go wolnym od wszelkich zmartwień.

***

Teraz miała go tylko i wyłącznie dla siebie. Nie ważne, co będzie się działo, od tej chwili może na nim polegać, a on na niej. Nikomu nie pozwoli zniszczyć ich wspólnego szczęścia.

***

Miesiąc po tym jak wszystko sobie wyjaśnili, wzięli ślub. Początkowo Harry nie mógł zrozumieć jakim cudem tak szybko mu wybaczyła, ale później stało się dla niego ważniejsze, że Hermiona znów jest szczęśliwa w życiu. Nadchodziły były drugie urodziny ich synka, Lucasa. Severus uważał, że to przez jego głupotę stracili sześć lat wspólnego życia, ale teraz wszystkie niepowodzenia były już za nimi. Nie mógł się już doczekać kiedy, za miesiąc, na świat przyjdzie ich córka Evie. Kochał to życie ponad wszystko.

środa, 5 lutego 2014

Rozdział 4



      Witam!
     Składam w Wasze dłonie kolejny rozdział tym razem z dedykacją - dla Always i Bullek, za wszystkie komentarze, które motywują mnie do dalszej pracy. Bardzo Wam za to dziękuję. Always, dzięki za nominację, w najbliższym czasie postaram się odpowiedzieć na zadane mi pytania ;)
     Kolejne podziękowania dla Flightless z Betowanie, za korektę tekstu.
     Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu ;)


    Była niesamowicie zaskoczona, czując przyjemne ciepło wypełniające salon mistrza eliksirów. Na prawo od wejścia stał kamienny kominek, w którym palił się ogień, co rusz wyrzucając w górę snop złocistych iskier. Naprzeciwko niego stały dwa fotele obite czarną skórą, zwrócone przodami do siebie, a pomiędzy nimi została ustawiona niska ława. Uwagę Hermiony przykuły książki. Były wszędzie, schludnie ułożone w regałach, na półkach i etażerkach; jedynym wolnym od nich miejscem był barek, stojący pod jedną ze ścian. Ocknęła się dopiero słysząc głos nauczyciela. Po raz kolejny tego dnia, zauważyła ponuro.
   — Jeśli już się pani napatrzyła, panno Granger, chciałbym zacząć rozmowę. W końcu — mruknął posępnie.
   — Niech pan zaczyna — przytaknęła. Snape wskazał jej fotel znajdujący się bliżej drzwi, sam usiadł naprzeciwko niej.
   — Słowem wstępu… Często nie wie pani co się z panią dzieje? — spytał, stykając koniuszki palców nad kolanami.
   — Pyta się pan czy lunatykuję? — spytała nawet nie starając się ukryć zdziwienia.
   — Nie – syknął poirytowany. — Może inaczej, często miewa pani koszmary?
   — Tak — odpowiedziała niepewnie.
   — O czym one są? Ktoś o nich wie? — rzucał pytanie za pytaniem, nie czekając na odpowiedź.
   — Koszmary są koszmarami. — Wzruszyła ramionami. — Nikt o nich nie wie, bo nie chcę o nich mówić, w sumie nie tyle nie chcę, co nie potrafię. Czemu pan o to pyta? — spytała, przyglądając mu się spod zmarszczonych brwi.
   — Jeśli wyjaśnię czemu pytam, opowiesz o swoich koszmarach?
   — Nie jestem w stanie o tym mówić - powtórzyła spokojnie, nie odwracając spojrzenia.
   — Kiedy po raz pierwszy się pojawiły?
   — Na początku sierpnia, jeśli dobrze pamiętam. Wytłumaczy pan w końcu o co chodzi?
   — Jeszcze jedno pytanie. Skoro nie chce o nich pani mówić, to może mógłbym je zobaczyć? — spytał.
   — Nie wiem... — zawiesiła głos. — Boję się ich. Nie chcę po raz drugi ich przeżywać, za bardzo bolą — dodała, czując na sobie palące spojrzenia profesora.
   — Bolą? — powtórzył Snape. Hermiona skinęła głową.
   — Każdego ranka czuję, jakby były prawdziwe. Boli mnie każdy mięsień w ciele.
   — Jeśli obiecam, że spróbuję pomóc, będę mógł go zobaczyć? — dociekał. Po chwili ledwie zauważalnie skinęła głową.
   — I tak wiem, że nie zniknie — szepnęła. W jej oczach zaszkliły się łzy. — Co wieczór obawiam się, że będzie gorszy od poprzednich — Snape pokiwał głową w zamyśleniu. Przez łzy niemal straciła go z oczu, zlewał się z otaczającym ich półmrokiem i fotelem.
   W ciągu kilku minut streścił całe zajście. Dziewczyna była w szoku, nie mogła uwierzyć w to co słyszała. Kompletnie nie pamiętała chwili, kiedy wyszła z łóżka, że przerażony Draco zabrał ją do McGonagall, że Snape podał jej eliksiry, tego że została przeniesiona do swojego pokoju w obawie i możliwości zbyt dużego szoku po przebudzeniu. I w jednej chwili wszystko pojęła - przestraszone spojrzenia Draco, badawczy wzrok Snape i zatroskanie McGonagall. Zlustrowała spojrzeniem pokój, na niczym nie mogła się skupić. Znów otrząsnęła się, słysząc Snape'a.
   — Chce się czegoś pani napić? — spytał cicho, dając jej czas do namysłu.
   — S-słucham? — spytała pewna, że się przesłyszała. Snape powtórzył pytanie najspokojniej jak potrafił, by nie przestraszyć jej jeszcze bardziej — Chętnie — przytaknęła.
   — Śmieszka — zawołał. Przed nim, w mgnieniu oka, pojawiła się skrzatka. — Dwie gorące czekolady, migiem.
   — Coś jeszcze sir? — zapytała Śmieszka, kłaniając się nisko. Nie słysząc żadnego innego polecenia, wróciła do zamkowej kuchni.
   Przez chwilę w pokoju panowała cisza, tylko polana trzaskały w kominku. Z kolejnym pyknięciem pojawiła się służka, postawiła kubki na ławie i znikła. Snape przesunął po stole jeden kubek w stronę dziewczyny. Chwyciła go w dłonie, napawając się ciepłem. Dmuchnęła i wzięła łyk gorącego płynu.
   — Wie pani co to jest legilimencja? — spytał choć i tak znał odpowiedź. Skinęła głową, nie odzywając się. — Możemy zaczynać? — Znów potwierdziła skinięciem głowy. Zaczęło go to irytować.
   — Na trzy — powiedział, sięgając po różdżkę — Raz. Dwa. Trzy. Legilimens.
   Teraz widział wszystko, jak otwiera list z Hogwartu, pierwsze spotkanie z przyjaciółmi, pierwsze lekcje w szkole, przygody które ją spotkały, liczne kłótnie z Weasleyem i Potterem kiedy mówiła im żeby zachowywali się dojrzalej, zobaczył ostatnie wakacje i to co się z nią działo z powodu decyzji jaką musiała podjąć, teleportację do Nory, ostatnie dni wakacji i koszmar. To co zobaczył, nie wiedzieć czemu, zabolało go. Dowiedział się dlaczego czuje ból po przebudzeniu, z jakiego powodu rzuca się na łóżku. Jedyne, co mocno go zdziwiło to fakt, że to właśnie on sam wyciągał ją z owego tajemniczego pomieszczenia, a słowa o których wspominał Draco były skierowane wyłącznie do niego.
   Chciał jej pomóc. Ale przecież był Śmierciożercą. I nauczycielem, którego wszyscy nienawidzą. Coś pchało go do przodu, by grał bohatera ratującego młode dziewczęta. Wyszedł z jej umysłu i zobaczył łzy w oczach Hermiony, która zdawała się być w zupełnie innym miejscu. Wstał, by pójść po eliksir uspokajający. Wzdrygnął się kiedy poczuł jej uchwyt na rękawie szaty.
   — Niech pan nie idzie... — wyszeptała zachrypniętym głosem — Nie zostawiaj mnie samej — dodała, a jej wargi drżały.
   — Spokojnie. Podam ci eliksir uspokajający, ale musisz mnie puścić. — Przełknęła łzy i puściła skrawek szaty. Wrócił po chwili z eliksirem w dłoni. Odczekał chwilę aż zacznie działać, przez ten czas uważnie jej się przyglądając, Zapłakane, nieobecne oczy zaczęły powracać do rzeczywistości. Milczenie przerwała Hermiona.
   — Wcale nie poczułam jak opuszcza pan mój umysł — zauważyła.
   — Śmierć rodziców nie ma tu raczej większego znaczenia — odpowiedział. — A Czarny Pan zapewne się nimi nie zainteresuje. Są bezpieczni, z prostego względu, bo nawet pani nie wie co się z nimi dzieje. - Wszelkie niewyjaśnione i niepewne kwestie wolał zostawić dla siebie. - Być może z czasem pojawi się jakiś dalszy ciąg, który wskaże nam wyjaśnienie powtarzanych przez nią słów — wymruczał. I powód, dla którego jestem tam ja, pomyślał
   — Dam pani eliksir słodkiego snu, ale proszę go wziąć dopiero przed pójściem do łóżka. - Przytaknęła, uważnie słuchając i nieświadomie przechylając się do przodu. - Jutro poproszę o otworzenie połączenie pomiędzy moim pokojem, gabinetem profesor McGonagall i waszym pokojem wspólnym. — Napotkał jej pytające spojrzenie. — Chociażby dlatego, by pan Malfoy nie musiał za każdym razem biegać po zamku, a ja i profesor McGonagall wolimy uniknąć bieganiny po szkole w środku nocy. Używajcie połączenia tylko w nagłych wypadkach. W razie wątpliwości proszę pytać.
   — To oczywiste — prychnęła, powracając do dawnej siebie.
   — Niech pani uświadomi pana Malfoya, co podawać w razie nasilenia się objawów po, czy w trakcie koszmaru. A po mnie niech przychodzi tylko w szczególnych przypadkach. A teraz dobrej nocy — mruknął.
   — Dobranoc profesorze — odpowiedziała, chwytając flakoniki z eliksirami.
***
   Ledwo weszła do pokoju wspólnego, a Draco już zaczął ją o wszystko wypytywać.
   — Gdzie u licha byłaś? Już prawie północ! — wykrzyknął nie tyle wzburzony, co zaniepokojony.
   — U Snape'a — odparła krótko. Ostrym spojrzeniem, ucięła cisnące się na usta Draco kolejne pytanie. — Opowiedział mi o wszystkim. Prócz tego dał mi eliksiry. — Pomachała mu przed nosem buteleczkami i dodała: - Dał wskazówki co robić i takie tam. — Wzruszyła ramionami. — Będziemy mieli połączenie siecią fiuu z McGonagall i Snape'm i mamy ich używać tylko w nagłych wypadkach. Nikomu o tym nie wygadaj - powiedziała ostrzegawczo. — Masz po niego chodzić kiedy uznasz to za absolutnie konieczne. I żeby nie było — wycelowała w niego palcem, marszcząc przy tym brwi. - Nie proszę o niańczenie. Poprosiłam o to ze względu na to, że nagle wyrwana ze snu nie wiem co się dzieje. Mam ci to dać. — Włożyła zaintrygowanemu chłopakowi do dłoni buteleczkę z fioletowym płynem — Tylko ty, McGonagall i on możecie mi go podawać, sama mogę brać tylko eliksir słodkiego snu, ale to też nie cały czas. Będzie próbował dowiedzieć się co pomoże mi spać spokojnie. Więc skoro masz mnie w jakimś stopniu pilnować, to nie wyciszaj pokoju, jasne? - spytała z lekko unosząc kąciki ust.
   Odpowiedział uśmiechem.
   — Dzięki — mruknęła. — Dobranoc — rzuciła przez ramię, zostawiając wpatrującego się w fiolkę z eliksirem  chłopaka.