wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 5 cz. 1



     Wybaczcie, że tak późno i w dodatku, że to tylko pierwsza część, ale jestem w trakcie reorganizacji rozdziałów. Liczę, że tym razem uzbiera się ładna sumka komentarzy :)
         Nie zanudzam dłużej, czytajcie ;) 

   


    Wrzesień dobiegł końca, a wraz z nowym miesiącem przyszły nowe obawy, dotyczące koszmarów. Ciągle brała eliksir słodkiego snu, ale nie zawsze pomagał. Było wiele nocy kiedy interweniował Draco, podając jej eliksir uspokajający, a jeszcze więcej podczas których nawet Snape nie był w stanie jej pomóc. Zaczęła zastanawiać się, czy ktoś w ogóle potrafi jej pomóc i czy koszmary znikną. Najgorzej było w weekendy. Nie brała wtedy żadnego w obawie, że się na nie uodporni. Całe dnie leżała w łóżku, wykończona nocnymi torturami, nie miała siły schodzić na śniadanie, więc posiłki przynosili jej Draco i profesor McGonagall. Snape ograniczał się do pomocy przy koszmarach. Bywały dni, kiedy nie była w stanie przełknąć kęsa czegokolwiek. Marzyła tylko o jednej, spokojnej nocy, bez koszmarów.

***

    Wchodząc do Wielkiej Sali, na pierwsze śniadanie w tym miesiącu, rozejrzała się po pomieszczeniu. Przesunęła spojrzeniem po stole Ślizgonów, gdzie siedział Draco. Za każdym razem patrzył na gryfonkę, jakby miała zaraz zemdleć tuż przed nim, dalej zerknęła na stół nauczycielski. Zobaczyła opiekunkę domu, która z zaniepokojonym wyrazem twarzy rozmawiała ze Snape'm, on też wyglądał jakby zbyt wiele nie sypiał. Z cichym westchnieniem usiadła naprzeciwko Harry'ego i Rona.
    – Wszystko w porządku Miona? Ostatnio wyglądasz jak duch, nic nie jesz, nie mówisz, nie widujesz się z nami... Tylko siedzisz w swoim pokoju – zauważył posępnie Ron.
    – Martwimy się o ciebie – wtrącił Harry, bawiąc się widelcem. – Może idź do pani Pomfrey?
    – Ona nie jest w stanie mi pomóc – rzuciła z westchnieniem
    – Skąd wiesz? – spytali niemal równocześnie, wpatrując się w nią wyczekująco.
    – Byłam u niej nie raz i nie dwa. To samo powiedziała McGonagall i Snape'owi – wzruszyła ramionami, dłubiąc w jedzeniu. – Podobno to kiedyś minie, Snape twierdzi że może minąć sporo czasu zanim wszystkie objawy znikną całkowicie.
    – Snape twierdzi – parsknął Ron. Hermiona zgromiła go spojrzeniem.
    – Tak. On, profesor McGonagall i Draco bardzo mi pomagają.
    – Nawet fretka? – jęknął Ron. – Wolisz siedzieć z nim niż z nami?
    – A my nie możemy ci pomóc? – spytał Harry. Widząc zdenerwowaną minę Hermiony
    –To nie jest łatwe. Gdyby nie oni już pewnie dawno leżałabym w Św. Mungu – zauważyła ponuro.
    – Byłoby świetnie, gdybyś nam powiedziała co ci dokładnie jest – parsknął lekko poirytowany Ron, najzwyczajniej w świecie nie podobał mu się fakt, że Draco kręci się koło przyjaciółki.
    Hermiona westchnęła, któryś raz już raz z kolei podczas tej rozmowy.
    – Od dwóch miesięcy mam koszmary, noc w noc. Czasami wystarczy jak przed snem wezmę eliksir słodkiego snu, a czasami Draco musi jeszcze dać mi eliksir uspokajający. Często przychodzi Snape, ale i on nie wiele może zdziałać. W weekendy nie biorę nic i dlatego nie schodzę tutaj, nie mam na to siły – skończyła cicho. Uniosła wzrok, napotkała zaniepokojone spojrzenia przyjaciół. Słyszała nie zadane jeszcze pytanie. – Nie, Ron. To samo musi minąć.
    Harry złapał ją za dłoń i mocno ścisnął.
    – Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć nie? – powiedział Harry. Skinęła głową z uśmiechem.
    – Wiem. A teraz lepiej chodźmy, bo się spóźnimy.
    – Hermiona... – zaczął niepewnie Ron, łapiąc się za kark – Możemy porozmawiać chwilę sami?
    – Coś się stało? – spytała zaciekawiona. Zaprzeczył ruchem głowy.
    – Chcę tylko porozmawiać.
    – O ósmej na błoniach?
    – Jasne - potwierdził. Odetchnął z ulgą, ciesząc się, że rozmowa trochę odwlekła się w czasie.

    Weszli do pracowni eliksirów i z miejsca zajęli się robieniem wywaru. Całe szczęście, albo nieszczęście, mieli do zrobienia amortencję, której nawet opary mogły wywołać zauroczenie. Jednak niespecjalnie się tym przejmowała. Wzięła z półek wszystkie potrzebne składniki i wróciła na swoje miejsce. Pracowała w pełnym skupieniu, do wrzącej wody dodała sproszkowane drzewo cedrowe, a przy ostatnim składniku zamieszała dwa razy w prawo i cztery razy w lewo. Wywar przybrał słodką, różową barwę. Przelała go do buteleczki podpisanej jej nazwiskiem. Czuła woń naparu - cierpki zapach pergaminu, róża ekwadorska i świeżo ścięta trawa. Zapach wydawał jej się znajomy, należał do kogoś, ale nie mogła go połączyć z właścicielem. Odłożyła flakonik na biurko nauczyciela i wyszła z klasy, a za nią Ron i Harry.

***

    Dzień minął w oka mgnieniu. Była za dwadzieścia ósma, kiedy szła na błonia spotkać się z Ronem. Zżerała ją ciekawość, o co może mu chodzić.
    Pomimo późnej pory zobaczyła go z daleka, samotną postać siedzącą pod drzewem na jej ulubionej ławce. Potrafiła przesiadywać tam godzinami zapominając o rzeczywistości, miała widok na jezioro, które rozbłyskiwało setkami przeróżnych barw, ktokolwiek wychodził z zamku, mogła bez trudu go dostrzec.
    Usiadła obok przyjaciela, który prawie natychmiast przerwał ciszę.
    – Nie wiem jak zacząć – powiedział zestresowany. Bawił się przy tym znalezionym nieopodal kamieniem.
    – Po prostu to powiedz, przecież cię nie zagryzę – rzuciła – Chyba – mruknęła tak cicho, że jej nie usłyszał.
    – A raz się żyję - powiedział - Hermiono... – zaczął, ale znów zawiesił głos – Ach, do diabła. Kocham cię – wyrzucił z siebie, czerwieniąc się po same koniuszki uszu.
Hermiona nie wiedziała co odpowiedzieć - był dla niej przyjacielem, bratem, ale nikim więcej.
    – To się nie uda – szepnęła spokojnie. Spojrzał na nią z obawą – Kocham cię jak brata, nie chcę zniszczyć tego co jest pomiędzy nami. Kiedyś znajdziesz dziewczynę, dla której ty będziesz ważniejszy niż książki. Nie jestem nią. Naprawdę. Nie chcę niczego zmieniać.
    – Masz kogoś? – spytał poddenerwowany. Zaprzeczyła nieznacznym ruchem głowy.
    – Nie mam i póki co nie chcę mieć.
    Nagle przypomniała sobie zapach amortencji - tak znajomy, ale i obcy. Nie należał ani do Rona ani do Harry'ego. Więc do kogo?
    – To ja już pójdę – rzucił speszony , nie czekając na jej odpowiedź.
    Siedziała na ławce wpatrując się w oddalającą się sylwetkę przyjaciela. Dopiero gdy poczuła przenikliwy chłód wstała i powolnym krokiem ruszyła do zamku. Będąc w połowie drogi usłyszała znajomy trzask towarzyszący aportacji. Odwróciła się zaciekawiona, a to co zobaczyła przeraziło ją. Chciała biec po pomoc, ale przypomniała sobie, że dyrektor jest nieobecny, więc podeszła bliżej.

3 komentarze:

  1. Co ona tam zobaczyła?
    Nie lubię Rona, ale trochę mi go żal, no ale dobrze że Hermiona nie dała mu nadziei!
    Wspaniały rozdział , czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział! (jak zawsze ♥)
    Jakoś nie lubię Rudego, ale w twoim opowiadaniu jest całkiem spoko. No wiesz, nie jest dupkiem, okazuje niepewność itp.
    Ciekawe co Hermiona tam zobaczyła... Mam pewne podejrzenia (zresztą przy Amortencjii też), ale... ;D
    Czekam na następną notkę i życzę Weny
    /bullek

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że Miona nie udaje, żeby nie robić przykrości Ronowi, że wali prosto z mostu jak jest. To by skrzywdziło ich obojgu.
    Huehue, Hermiona już czuje zapach naszego Severusa, myh? Fajnie :D
    Niech zgadnę... Severus wrócił z zebrania śmieciojadów? ^.^ W nieco opłakanym stanie? *.*
    Pozdrawiam i życzę weny.
    always

    OdpowiedzUsuń