Wybaczcie, że tak późno i w dodatku, że to tylko pierwsza część, ale jestem w trakcie reorganizacji rozdziałów. Liczę, że tym razem uzbiera się ładna sumka komentarzy :)
Nie zanudzam dłużej, czytajcie ;)
Wrzesień dobiegł końca, a wraz z nowym
miesiącem przyszły nowe obawy, dotyczące koszmarów. Ciągle brała eliksir
słodkiego snu, ale nie zawsze pomagał. Było wiele nocy kiedy interweniował
Draco, podając jej eliksir uspokajający, a jeszcze więcej podczas których nawet
Snape nie był w stanie jej pomóc. Zaczęła zastanawiać się, czy ktoś w ogóle
potrafi jej pomóc i czy koszmary znikną. Najgorzej było w weekendy. Nie brała
wtedy żadnego w obawie, że się na nie uodporni. Całe dnie leżała w łóżku,
wykończona nocnymi torturami, nie miała siły schodzić na śniadanie, więc
posiłki przynosili jej Draco i profesor McGonagall. Snape ograniczał się do
pomocy przy koszmarach. Bywały dni, kiedy nie była w stanie przełknąć kęsa
czegokolwiek. Marzyła tylko o jednej, spokojnej nocy, bez koszmarów.
***
Wchodząc do Wielkiej Sali, na pierwsze
śniadanie w tym miesiącu, rozejrzała się po pomieszczeniu. Przesunęła
spojrzeniem po stole Ślizgonów, gdzie siedział Draco. Za każdym razem patrzył
na gryfonkę, jakby miała zaraz zemdleć tuż przed nim, dalej zerknęła na stół
nauczycielski. Zobaczyła opiekunkę domu, która z zaniepokojonym wyrazem twarzy
rozmawiała ze Snape'm, on też wyglądał jakby zbyt wiele nie sypiał. Z cichym
westchnieniem usiadła naprzeciwko Harry'ego i Rona.
– Wszystko w porządku Miona? Ostatnio
wyglądasz jak duch, nic nie jesz, nie mówisz, nie widujesz się z nami... Tylko
siedzisz w swoim pokoju – zauważył posępnie Ron.
– Martwimy się o ciebie – wtrącił Harry,
bawiąc się widelcem. – Może idź do pani Pomfrey?
– Ona nie jest w stanie mi pomóc – rzuciła
z westchnieniem
– Skąd wiesz? – spytali niemal równocześnie,
wpatrując się w nią wyczekująco.
– Byłam u niej nie raz i nie dwa. To samo
powiedziała McGonagall i Snape'owi – wzruszyła ramionami, dłubiąc w jedzeniu. –
Podobno to kiedyś minie, Snape twierdzi że może minąć sporo czasu zanim
wszystkie objawy znikną całkowicie.
– Snape twierdzi – parsknął Ron. Hermiona
zgromiła go spojrzeniem.
– Tak. On, profesor McGonagall i Draco
bardzo mi pomagają.
– Nawet fretka? – jęknął Ron. – Wolisz
siedzieć z nim niż z nami?
– A my nie możemy ci pomóc? – spytał Harry.
Widząc zdenerwowaną minę Hermiony
–To nie jest łatwe. Gdyby nie oni już
pewnie dawno leżałabym w Św. Mungu – zauważyła ponuro.
– Byłoby świetnie, gdybyś nam
powiedziała co ci dokładnie jest – parsknął lekko poirytowany Ron,
najzwyczajniej w świecie nie podobał mu się fakt, że Draco kręci się koło przyjaciółki.
Hermiona westchnęła, któryś raz już raz z
kolei podczas tej rozmowy.
– Od dwóch miesięcy mam koszmary, noc w
noc. Czasami wystarczy jak przed snem wezmę eliksir słodkiego snu, a czasami
Draco musi jeszcze dać mi eliksir uspokajający. Często przychodzi Snape, ale i
on nie wiele może zdziałać. W weekendy nie biorę nic i dlatego nie schodzę
tutaj, nie mam na to siły – skończyła cicho. Uniosła wzrok, napotkała
zaniepokojone spojrzenia przyjaciół. Słyszała nie zadane jeszcze pytanie. –
Nie, Ron. To samo musi minąć.
Harry złapał ją za dłoń i mocno ścisnął.
– Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć
nie? – powiedział Harry. Skinęła głową z uśmiechem.
– Wiem. A teraz lepiej chodźmy, bo się
spóźnimy.
– Hermiona... – zaczął niepewnie Ron,
łapiąc się za kark – Możemy porozmawiać chwilę sami?
– Coś się stało? – spytała zaciekawiona.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Chcę tylko porozmawiać.
– O ósmej na błoniach?
– Jasne - potwierdził. Odetchnął z ulgą,
ciesząc się, że rozmowa trochę odwlekła się w czasie.
Weszli do pracowni eliksirów i z miejsca
zajęli się robieniem wywaru. Całe szczęście, albo nieszczęście, mieli do
zrobienia amortencję, której nawet opary mogły wywołać zauroczenie. Jednak
niespecjalnie się tym przejmowała. Wzięła z półek wszystkie potrzebne składniki
i wróciła na swoje miejsce. Pracowała w pełnym skupieniu, do wrzącej wody
dodała sproszkowane drzewo cedrowe, a przy ostatnim składniku zamieszała dwa
razy w prawo i cztery razy w lewo. Wywar przybrał słodką, różową barwę.
Przelała go do buteleczki podpisanej jej nazwiskiem. Czuła woń naparu - cierpki
zapach pergaminu, róża ekwadorska i świeżo ścięta trawa. Zapach wydawał jej się
znajomy, należał do kogoś, ale nie mogła go połączyć z właścicielem. Odłożyła
flakonik na biurko nauczyciela i wyszła z klasy, a za nią Ron i Harry.
***
Dzień minął w oka mgnieniu. Była za
dwadzieścia ósma, kiedy szła na błonia spotkać się z Ronem. Zżerała ją
ciekawość, o co może mu chodzić.
Pomimo późnej pory zobaczyła go z daleka,
samotną postać siedzącą pod drzewem na jej ulubionej ławce. Potrafiła
przesiadywać tam godzinami zapominając o rzeczywistości, miała widok na jezioro,
które rozbłyskiwało setkami przeróżnych barw, ktokolwiek wychodził z zamku,
mogła bez trudu go dostrzec.
Usiadła obok przyjaciela, który prawie
natychmiast przerwał ciszę.
– Nie wiem jak zacząć – powiedział
zestresowany. Bawił się przy tym znalezionym nieopodal kamieniem.
– Po prostu to powiedz, przecież cię nie
zagryzę – rzuciła – Chyba – mruknęła tak cicho, że jej nie usłyszał.
– A raz się żyję - powiedział - Hermiono...
– zaczął, ale znów zawiesił głos – Ach, do diabła. Kocham cię – wyrzucił z
siebie, czerwieniąc się po same koniuszki uszu.
Hermiona nie wiedziała co
odpowiedzieć - był dla niej przyjacielem, bratem, ale nikim więcej.
– To się nie uda – szepnęła spokojnie.
Spojrzał na nią z obawą – Kocham cię jak brata, nie chcę zniszczyć tego co jest
pomiędzy nami. Kiedyś znajdziesz dziewczynę, dla której ty będziesz ważniejszy
niż książki. Nie jestem nią. Naprawdę. Nie chcę niczego zmieniać.
– Masz kogoś? – spytał poddenerwowany.
Zaprzeczyła nieznacznym ruchem głowy.
– Nie mam i póki co nie chcę mieć.
Nagle przypomniała sobie zapach amortencji
- tak znajomy, ale i obcy. Nie należał ani do Rona ani do Harry'ego. Więc do
kogo?
– To ja już pójdę – rzucił speszony , nie
czekając na jej odpowiedź.
Siedziała na ławce
wpatrując się w oddalającą się sylwetkę przyjaciela. Dopiero gdy poczuła
przenikliwy chłód wstała i powolnym krokiem ruszyła do zamku. Będąc w połowie
drogi usłyszała znajomy trzask towarzyszący aportacji. Odwróciła się
zaciekawiona, a to co zobaczyła przeraziło ją. Chciała biec po pomoc, ale
przypomniała sobie, że dyrektor jest nieobecny, więc podeszła bliżej.
Co ona tam zobaczyła?
OdpowiedzUsuńNie lubię Rona, ale trochę mi go żal, no ale dobrze że Hermiona nie dała mu nadziei!
Wspaniały rozdział , czekam na kolejny :)
Super rozdział! (jak zawsze ♥)
OdpowiedzUsuńJakoś nie lubię Rudego, ale w twoim opowiadaniu jest całkiem spoko. No wiesz, nie jest dupkiem, okazuje niepewność itp.
Ciekawe co Hermiona tam zobaczyła... Mam pewne podejrzenia (zresztą przy Amortencjii też), ale... ;D
Czekam na następną notkę i życzę Weny
/bullek
Dobrze, że Miona nie udaje, żeby nie robić przykrości Ronowi, że wali prosto z mostu jak jest. To by skrzywdziło ich obojgu.
OdpowiedzUsuńHuehue, Hermiona już czuje zapach naszego Severusa, myh? Fajnie :D
Niech zgadnę... Severus wrócił z zebrania śmieciojadów? ^.^ W nieco opłakanym stanie? *.*
Pozdrawiam i życzę weny.
always